Black Altar „Suicidal Salvation” e.p. 25 X 2013
W głębi pradawnych lasów, ze siedemnaście cykli słonecznych temu, na starym uroczysku
poczęty został twór o wszystko mówiącej nazwie Black Altar. Pradawni
Wormjanie tam właśnie, u stóp świętych dębów,
co narodziny ich dziadów pamięci
całunem skrywają, pierwotnym siłom Natury należną cześć
składali. No niewątpliwie, nie na Czarnym Ołtarzu, bo to jednak inwersja zapożyczenia z innej strony (zwłaszcza kulturowej) świata, niemniej patronujący niejednemu z nich Perkunas – jako tamtejszy
gromowładca, tym pięciu aktom muzycznej wędrówki Cienia - Per Aspera ad Astra -
ku doskonałości przyklasnął by z radością.
Cztery dźwiękowe ‘inferna’, dzielone mroczno-ambientowym, dwuczęsciowym krokiem w Astralną Przestrzeń [nawiasem mówiąc zmajstrowanym przez wszędobylskiego ostatnimi laty Nihila] to
zaiste monstrualny krok naprzód. Każde
kolejne wydawnictwo BA to progres zarówno na polu kompozycyjnym jak i
brzmieniowym. Smoła i
siarka z samego dna Sheol lała
się z głośników już
od pierwszych wydanych półtora
dekady temu oficjalnie nagrań
ale takiego soczystego brzmienia piekielnej przestrzeni jak dotąd nie było. Może to pośrednio
i zasługa nieznanego mi
dotąd studia Bat a na
pewno rosnących umiejętności głównodowodzącego tej kroczącej niczym Abrams przez płonące irackie pola roponośne wojennej maszynie [z numerem bocznym oczywiście że 666]. Muza tętniąca niepokojem, tak charakterystycznym
dla blackmetalowych riffs, sięgająca swymi korzeniami skandynawskiej pożogi początku lat dziewięćdziesiątych. Idealna równowaga w nasileniu dźwięków generowanych przez każdy z [klasycznych jak dla tego rodzaju gatunku muzyki]
instrumentów, dająca każdemu uważnemu słuchaczowi możliwość zapoznania się z każdym dźwiękiem składającym się
na całokształt każdej z kompozycji tworzących SS. W wielu miejscach przepełniona elektronicznymi smaczkami
[skoro nawet i Wielki MayheM ten patent stosuje, to właściwie żadna
to ujma] ale umiejętnie
wplecionymi, by muzyka stała
się jeszcze bardziej
upiorna, jeszcze bardziej złowieszcza,
oddająca (anty)ducha
dzisiejszej zindustrializowanej cywilizacji, tak szczelnie otulającej nas betonem i plastikiem i
odcinającej od
prastarych Sił drzemiących w głębiach lasów. A to już kolejna zasługa wspomnianego wersy wcześniej Nihil, który odstawił tu kawał piekielnie dobrej roboty. Stworzył a właściwie
nadał temu mini-albumowi
niesamowity wręcz
nastrój. Skomponowany ambient idealnie oddaje ducha tytułu. Ba, spaja klamrą dwa poprzedniki jak i następniki.
Nie ma rzeczy idealnie doskonałych, bo do wszystkiego każdy malkontent może się przypierdolić.
No i ja takowy powód odnalazłem,
bo w przepięknym, pełnym symboliki oddającej ducha cyklu ziemskiej wędrówki będącej jedynie chwilową częścią nieskończoności – ni chuja nie odnalazłem tekstów. Dla mało
wymagających jest to
drobny i nieistotny szczegół.
Nic bardziej mylącego,
bo nie muzyka ale tekst jej towarzyszący
niesie ze sobą przekaz.
I jeśli mamy do
czynienia z zaangażowaną w propagowanie Idei hordą, to właśnie
one są jej nośnikiem. Bo to one są wytycznymi, kluczem do bram, ku
którym zmierza pod dzierżonym
wraz z orężem
sztandarem.
Ale i mimo tego braku, tytuły są tak wyraziste, że
już od Wyroku (pewnie, że skazującego) wiemy, że jedynie poprzez Samobójcze
Wybawienie dane nam będzie
przekroczyć wśród demonicznego zawodzenia pojmanych
w trakcie wojny zarzewia buntu aniołów,
kosmiczne ścieżki Chaosu by zanurzyć się w Astralną
Dziedzinę. To tam usłyszysz dopiero drogi słuchaczu echo wielkiego wybuchu,
ukryty jęk narodzin wszechrzeczy
wpleciony w Tętno Wszechświata by przeistoczyć się w MegaBestię,
dzierżcę spuścizny trzech liczb niedoskonałości.
Tu nie znajdziecie bezmyślnych blastów i gówniaczego brzmienia
niedostrojonej gitary [czytaj: kultowo oddającej ducha piwnicznego brzmienia, he he]. E-e. Materiał przemyślany od samego zamysłu powstania do ostatniego nagranego dźwięku tuż
przed wysłaniem do tłoczni. Starannie skomponowany. Tak też i nagrany. Przepełniony smaczkami, wypełniającymi luki w przepastnym morzu dźwięku. Jeśli
gdzieś, kiedyś, ktoś postanowi by nakręcić kolejną, [wypadało by że szóstą]
odsłonę Armii Boga, która siłą rzeczy chyba powinna mieć miejsce w niedalekiej przyszłości, gdy świat
ogarnie chaotyczny konflikt w którym każdy
będzie wrogiem każdego, niezależnie od rasy, nacji, przekonań religii i innego gówna, a
cywilizacja przemieni gatunek ludzki w jeszcze bardziej żałosną
karykaturę gadającej małpy [tyle że
posiadająca broń atomową], to ja bym widział [słyszał]
BA jako idealny podkład
muzyczny do tego obrazu. Choć
lepiej by żadnemu
muzykowi rockowemu reżyser
już nie proponował roli któregoś z Upadłych, bo Glenn Danzig wypadł słabo…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz