Translate

piątek, 12 września 2014

z cyklu: "stare, kiedyś gdzieś indziej publikowane, ale teraz tego tam już nie ma" 2




Black Altar „Suicidal Salvation” e.p. 25 X 2013

W głębi pradawnych lasów, ze siedemnaście cykli słonecznych temu, na starym uroczysku poczęty został twór o wszystko mówiącej nazwie Black Altar. Pradawni Wormjanie tam właśnie, u stóp świętych dębów, co narodziny ich dziadów pamięci całunem skrywają, pierwotnym siłom Natury należną cześć składali. No niewątpliwie, nie na Czarnym Ołtarzu, bo to jednak inwersja zapożyczenia z innej strony (zwłaszcza kulturowej) świata, niemniej patronujący niejednemu z nich Perkunas – jako tamtejszy gromowładca, tym pięciu aktom muzycznej wędrówki Cienia - Per Aspera ad Astra - ku doskonałości przyklasnął by z radością.
Cztery dźwiękowe ‘inferna’, dzielone mroczno-ambientowym, dwuczęsciowym krokiem w Astralną Przestrzeń [nawiasem mówiąc zmajstrowanym przez wszędobylskiego ostatnimi laty Nihila] to zaiste monstrualny krok naprzód. Każde kolejne wydawnictwo BA to progres zarówno na polu kompozycyjnym jak i brzmieniowym. Smoła i siarka z samego dna Sheol lała się z głośników już od pierwszych wydanych półtora dekady temu oficjalnie nagrań ale takiego soczystego brzmienia piekielnej przestrzeni jak dotąd nie było. Może to pośrednio i zasługa nieznanego mi dotąd studia Bat a na pewno rosnących umiejętności głównodowodzącego tej kroczącej niczym Abrams przez płonące irackie pola roponośne wojennej maszynie [z numerem bocznym oczywiście że 666]. Muza tętniąca niepokojem, tak charakterystycznym dla blackmetalowych riffs, sięgająca swymi korzeniami skandynawskiej pożogi początku lat dziewięćdziesiątych. Idealna równowaga w nasileniu dźwięków generowanych przez każdy z [klasycznych jak dla tego rodzaju gatunku muzyki] instrumentów, dająca każdemu uważnemu słuchaczowi możliwość zapoznania się z każdym dźwiękiem składającym się na całokształt każdej z kompozycji tworzących SS. W wielu miejscach przepełniona elektronicznymi smaczkami [skoro nawet i Wielki MayheM ten patent stosuje, to właściwie żadna to ujma] ale umiejętnie wplecionymi, by muzyka stała się jeszcze bardziej upiorna, jeszcze bardziej złowieszcza, oddająca (anty)ducha dzisiejszej zindustrializowanej cywilizacji, tak szczelnie otulającej nas betonem i plastikiem i odcinającej od prastarych Sił drzemiących w głębiach lasów. A to już kolejna zasługa wspomnianego wersy wcześniej Nihil, który odstawił tu kawał piekielnie dobrej roboty. Stworzył a właściwie nadał temu mini-albumowi niesamowity wręcz nastrój. Skomponowany ambient idealnie oddaje ducha tytułu. Ba, spaja klamrą dwa poprzedniki jak i następniki.
Nie ma rzeczy idealnie doskonałych, bo do wszystkiego każdy malkontent może się przypierdolić. No i ja takowy powód odnalazłem, bo w przepięknym, pełnym symboliki oddającej ducha cyklu ziemskiej wędrówki będącej jedynie chwilową częścią nieskończoności – ni chuja nie odnalazłem tekstów. Dla mało wymagających jest to drobny i nieistotny szczegół. Nic bardziej mylącego, bo nie muzyka ale tekst jej towarzyszący niesie ze sobą przekaz. I jeśli mamy do czynienia z zaangażowaną w propagowanie Idei hordą, to właśnie one są jej nośnikiem. Bo to one są wytycznymi, kluczem do bram, ku którym zmierza pod dzierżonym wraz z orężem sztandarem.
Ale i mimo tego braku, tytuły są tak wyraziste, że już od Wyroku (pewnie, że skazującego) wiemy, że jedynie poprzez Samobójcze Wybawienie dane nam będzie przekroczyć wśród demonicznego zawodzenia pojmanych w trakcie wojny zarzewia buntu aniołów, kosmiczne ścieżki Chaosu by zanurzyć się w Astralną Dziedzinę. To tam usłyszysz dopiero drogi słuchaczu echo wielkiego wybuchu, ukryty jęk narodzin wszechrzeczy wpleciony w Tętno Wszechświata by przeistoczyć się w MegaBestię, dzierżcę spuścizny trzech liczb niedoskonałości.
Tu nie znajdziecie bezmyślnych blastów i gówniaczego brzmienia niedostrojonej gitary [czytaj: kultowo oddającej ducha piwnicznego brzmienia, he he]. E-e. Materiał przemyślany od samego zamysłu powstania do ostatniego nagranego dźwięku tuż przed wysłaniem do tłoczni. Starannie skomponowany. Tak też i nagrany. Przepełniony smaczkami, wypełniającymi luki w przepastnym morzu dźwięku. Jeśli gdzieś, kiedyś, ktoś postanowi by nakręcić kolejną, [wypadało by że szóstą] odsłonę Armii Boga, która siłą rzeczy chyba powinna mieć miejsce w niedalekiej przyszłości, gdy świat ogarnie chaotyczny konflikt w którym każdy będzie wrogiem każdego, niezależnie od rasy, nacji, przekonań religii i innego gówna, a cywilizacja przemieni gatunek ludzki w jeszcze bardziej żałosną karykaturę gadającej małpy [tyle że posiadająca broń atomową], to ja bym widział [słyszał] BA jako idealny podkład muzyczny do tego obrazu. Choć lepiej by żadnemu muzykowi rockowemu reżyser już nie proponował roli któregoś z Upadłych, bo Glenn Danzig wypadł słabo…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz