Translate

czwartek, 18 września 2014

z cyklu: "stare, kiedyś gdzieś indziej publikowane, ale teraz tego tam już nie ma" 3



ADHUK "Rituals of Personal Universe"

 

Norweskie płyty początku lat dziewięćdziesiątych od nieomal dwóch dekad są niegasnącym źródłem inspiracji dla rzeszy mniej czy bardziej doświadczonych w bojach hord. I choćby się każdy nie wiem jak starał, jeśli nawiązuje do klasycznego, tętniącego złem i szronem rodem ze skandynawskich czeluści - brzmienia czarciej polewki, najczęściej do wielu kamieni milowych gatunku musi nawiązać tym czy innym motywem. Ale nie każdemu udaje się nadać temu własnej tożsamości wplatając w to inteligentnie coś więcej, bez popadania zarazem w bezsensowny w niejednym przypadku eklektyzm, graniczący a i częstokroć po prostu stający się absurdem.
Ale są i tacy, którzy sprostali wyzwaniu. Potrafili stworzyć dźwięki nadążające za duchem obecnej epoki, nadal jednak nawiązujące do chlubnego początku [a może rozkwitu] drugiej fali BM i to bez zaśmiecania płyty syfami komputerem wytworzonymi a używając ich jedynie w rozsądnej dawce dla uzyskania klimatu. Tego bardziej soczystego, ale nadal opartego na niespokojnym gitarowym riffie wypływającym z głośników niczym drakkar na skute lodem przestrzenie…
Ano, Rytuały Własnego [Wewnętrznego] Wszechświata jest właśnie taką płytą w sam raz na 2013 cykl słoneczny i mimo wszystko zakorzenioną w 1994. W wielu momentach słyszę niemalże bezpośrednie nawiązania do wielu Mistrzów gatunku [nazwy sobie darujmy], ale gdy już sobie uświadamiam nazwę tej czy innej ikony, od razu dźwięki zaczynają nabierać własnego charakteru umykając porównaniom. A bo i płyta swój charakter ma i chamskiemu trendowi kopiowania wszystkiego co sprawdzone nie ulega, pozostawiając to innym, co tak ochoczo kaleczą uszy n-tą wersją coveru niczym nie różniącego się od pierwowzoru.
Osiem utworów w zaledwie 28 minut. Rozpoczyna się instrumentalnym utworem o wszystko mówiącej nazwie ‘intro’, który wcale nie jest typowym dla płyt owego nurtu zazwyczaj nieudanym ambientem ale gitarowym preludium. Co ciekawe, początek wybity na bębnach nieodparcie kojarzy się z Silvester Anfang, ale to tylko dosłownie sekundy, by wkroczyć w typową dla gatunku sieczkę z charakterystycznym riffem przewodnim. Ale nim kawałek się rozpędzi na dobre, zostaje po prostu brutalnie sciszony. Ciekawy to zabieg bo przy pierwszym przesłuchaniu nie wiedziałem o co chodzi. No a potem jedziemy już na całego, oczywiście że w klasycznym brzmieniu i w klasycznym tempie. A i nazwa [łacińska] zobowiązuje. Zresztą, ten przez wielu z nas ulubiony zimny riff nieodłącznie skojarzony może być jedynie ze Szronem. A unosi się nad tym ten dodający mrocznego uroku brzdąkający swe linie bas. Patent już od dwóch dekad inspirujący każdego fana Szronem Skutego Światła Luny autorstwa Mistrzów z Oslo [wiecie kogo i to doskonale]… Następnie wkraczamy w kolejny utwór instrumentalny, nawiązujący poniekąd do samej grafiki. To co się dzieje w owym [a właściwiej powinno brzmieć „poza”] Horyzoncie Zdarzeń to idealne operowanie melodią. Melodią odegraną każdym instrumentem. Odegraną, ale niezaplanowaną. To najpewniej jeden ze swobodnie powstałych podczas improwizacji kawałków, który by idealnie wpasować się w koncept, musi przy swym końcu nabrać typowego rozmachu …i nagle się skończyć. Choć płynnie dzięki temu Wkraczamy z Cieniem Śmierci we Wrota Nadczłowieczeństwa… Tytuły utworów chyba nie są przypadkowe i tworzą spójny koncept opowieści o podróży po orbitach nieznanego przez wrota Chaosu. Cóż, promos tekstów nie zawiera, a muza na tyle mnie już przekonała, że materialny nośnik z książeczką je zawierającą w łapy wpaść niebawem powinien, wtedy się przekonam. Nie przypuszczam jednak by tak ambitnej muzyce towarzyszyły jakieś banalne teksty. Zwłaszcza, że gdy swym niepokojącym, upiornym wręcz nastrojem zaczyna zawodzić chór demonów zza owych uchylonych Wrót Nadczłowieczeństwa a szczelinami w czasoprzestrzeni dociera jęk Wszechświata zrodzonego w wybuchu u zarania wszechrzeczy. Coraz bardziej cierpiącego w Kajdanach Ciemnej Materii. Cierpiącego bo Rozszerzanego Wiedzą Pogańskiej Rzeczywistości…
No i fajnie. Dobra to muza. Jak dla mnie idealna. Więcej nie bardzo potrzebuję. Takie płyty jak dla mnie to mogły by być cały czas nagrywane i wydawane. Czas zdecydowanie zatrzymał się dwadzieścia lat temu i jedynie sporadycznie, gdy czasoprzestrzeń ulega zakrzywieniu a mostami Einsteina-Rosena przeszłe miesza się z obecnym, do otaczającego mnie półmroku wsączają się kolejne dźwięki. A tymczasem nawet nie muszę tych rozdarć w kosmicznej materii szukać. Wystarcza wcisnąć ‘play’ i znowu czuję się jak w dziewięćdziesiątym którymś tam, gdy po raz pierwszy do paszczy mego odtwarzacza dotarły pierwsze komandy z Norge. No i jak widać zaraza rozpleniła się na dobre, bo nie tylko tam grają tak jak lubię

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz