Translate

czwartek, 18 września 2014

z cyklu: "stare, kiedyś gdzieś indziej publikowane, ale teraz tego tam już nie ma" 4



Akrotheism 

Behold the Son of Plagues

 


O ile Watain odszedł od swego pierwotnego brzmienia, tak nagrania ze sztokholmskiego Necromorbus może nie tyle że je zachowały, ale niewątpliwie osiągnęły swój charakterystyczny szlif, podobnie jak swego czasu Abyss czy Grieghallen. A tu przecież był jedynie ten materiał mixowany i masterowany. Nagrania przeprowadzono w ateńskim Devasoundz gdzie nagrywało kilka dość dziś już rozpoznawalnych greckich załóg. Niemniej jednak wolałbym, aby Watain tak właśnie brzmiał jak to prezentuje na swym debiucie [bo jednoutworowego początku na splicie z zeszłego roku nie liczę] grecki Akrotheism. Hellada coraz bardziej mimo swej południowej lokalizacji zaczyna obsiadać śniegiem i szronem…
Selektywne ale nadal brutalne i soczyste brzmienie od pierwszego włączenia tego materiału po prostu upaja. Mnóstwo przeszkadzajek w postaci upiornych chórów czyni ten materiał bardziej złowróżbnym. Przed oczyma od razu stają obrazy z horrorów z lat trzydziestych zdechłego stulecia w których główne role obejmowali B.Lugosi czy B.Karloff. Niewątpliwie demony czuwały nad natchnieniem twórców a ghoule nad ich bezpieczeństwem.
Po krótkim wprowadzeniu, które nie jest jakimś poronionym ambientem ale zawodzeniem opętanych kapłanów zapomnianego kultu zagłuszonym przez powolnie wybijające swe rytmy zimne i odhumanizowane instrumentarium, wkraczamy w strefę szybkiego i soczystego brzmienia z dosadnym wokalem. Rozpędzona do maksymalnych obrotów maszyneria zagłady wprowadza nas w świat skreślony wedle zasad ezoterii, nihilizmu i ortodoksji kultu Szatana, któremu mroczne postacie zaangażowane w ten skład namiętnie się oddają. I dobrze, przynajmniej nie mam złudzeń z jaką muzą od początku do końca mieć tu będę do czynienia. Z urozmaiconym black metalem, bynajmniej nie zamkniętym w klasycznym brzmieniu lat 90-tych ale mimo to czerpiącym z jego osiągnięć pełnymi garściami. Z zimnym, ale nie obskurnym brzmieniem rodem z północnych skandynawskich fiordów spotęgowanym demonicznym natchnieniem płynącym z południowych, psychodelicznych brzmień francuskojęzycznych piewców potęgi Chaosu z lubością nawiedzających paryskie otchłanie katakumb. Tak – ta płyta na pewno łączy ze sobążne nurty tej formy muzycznej ekspresji, głównie te dwa, przy czym nie zamyka przed sobą drzwi ograniczeniami stylistycznymi. Bo i po cóż to robić, skoro umiejętnie można operować dźwiękiem a właściwie jego natłokiem, tak zgrabnie balansując między brutalną sieką w ultra-tempach a gitarową melodią i nastrojem, łącząc je niejednokrotnie w jednej kompozycji. Grecy posiedli tę rzadką umiejętność płynnego przechodzenia w utworze między stylami, między klasycznym brzmieniem gatunku a nowym, wplatając w to na swą modłę mnogość generowanych przez sztuczną inteligencję demonicznych zawodzeń, roztaczając nad materiałem aurę niepokoju i nienamacalnego a utkanego z antymaterii zła.
Niesamowicie mocny materiał na debiut, który powinien przypaść do gustu zarówno lubującym się w klasycznej brutalnej sieczce ale i tym co szukają nieco zakręconych dźwięków rozpaczy spod znaku francuskich samobójców. A do tego brawurowo odegrany cover pewnej znanej tu i ówdzie kapeli sprzed lat, któremu został nadany zupełnie nowy wydźwięk, tak charakterystyczny dla całej tej płyty. Znakomita płyta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz