O ile Watain odszedł od swego pierwotnego brzmienia, tak
nagrania ze sztokholmskiego Necromorbus może nie tyle że
je zachowały, ale niewątpliwie osiągnęły swój charakterystyczny szlif, podobnie jak swego czasu
Abyss czy Grieghallen. A tu przecież
był jedynie ten materiał mixowany i masterowany. Nagrania
przeprowadzono w ateńskim
Devasoundz gdzie nagrywało kilka dość dziś już
rozpoznawalnych greckich załóg.
Niemniej jednak wolałbym,
aby Watain tak właśnie brzmiał jak to prezentuje na swym debiucie
[bo jednoutworowego początku
na splicie z zeszłego
roku nie liczę] grecki
Akrotheism. Hellada coraz bardziej mimo swej południowej lokalizacji zaczyna obsiadać śniegiem i szronem…
Selektywne ale nadal brutalne i
soczyste brzmienie od pierwszego włączenia
tego materiału po prostu
upaja. Mnóstwo przeszkadzajek w postaci upiornych chórów czyni ten materiał bardziej złowróżbnym. Przed oczyma od razu stają obrazy z horrorów z lat
trzydziestych zdechłego
stulecia w których główne
role obejmowali B.Lugosi czy B.Karloff. Niewątpliwie demony czuwały nad natchnieniem twórców a ghoule nad ich bezpieczeństwem.
Po krótkim wprowadzeniu, które nie
jest jakimś poronionym
ambientem ale zawodzeniem opętanych
kapłanów zapomnianego
kultu zagłuszonym przez
powolnie wybijające swe
rytmy zimne i odhumanizowane instrumentarium, wkraczamy w strefę szybkiego i soczystego brzmienia z
dosadnym wokalem. Rozpędzona
do maksymalnych obrotów maszyneria zagłady
wprowadza nas w świat
skreślony wedle zasad
ezoterii, nihilizmu i ortodoksji kultu Szatana, któremu mroczne postacie zaangażowane w ten skład namiętnie się oddają. I dobrze, przynajmniej nie mam złudzeń z jaką
muzą od początku do końca mieć tu będę do czynienia. Z urozmaiconym black
metalem, bynajmniej nie zamkniętym
w klasycznym brzmieniu lat 90-tych ale mimo to czerpiącym z jego osiągnięć pełnymi
garściami. Z zimnym, ale
nie obskurnym brzmieniem rodem z północnych
skandynawskich fiordów spotęgowanym
demonicznym natchnieniem płynącym z południowych, psychodelicznych brzmień francuskojęzycznych piewców potęgi Chaosu z lubością nawiedzających
paryskie otchłanie
katakumb. Tak – ta płyta
na pewno łączy ze sobą różne nurty tej formy muzycznej ekspresji, głównie te dwa, przy czym nie zamyka
przed sobą drzwi
ograniczeniami stylistycznymi. Bo i po cóż
to robić, skoro umiejętnie można operować dźwiękiem
a właściwie jego natłokiem, tak zgrabnie balansując między brutalną
sieką w ultra-tempach a gitarową melodią i nastrojem, łącząc je niejednokrotnie w jednej kompozycji. Grecy posiedli
tę rzadką umiejętność
płynnego przechodzenia w
utworze między stylami,
między klasycznym
brzmieniem gatunku a nowym, wplatając
w to na swą modłę mnogość generowanych przez sztuczną inteligencję demonicznych zawodzeń, roztaczając nad materiałem aurę niepokoju i nienamacalnego a utkanego z antymaterii zła.
Niesamowicie mocny materiał na debiut, który powinien przypaść do gustu zarówno lubującym się w klasycznej brutalnej sieczce ale i tym co szukają nieco zakręconych dźwięków rozpaczy spod znaku francuskich samobójców. A do
tego brawurowo odegrany cover pewnej znanej tu i ówdzie kapeli sprzed lat,
któremu został nadany
zupełnie nowy wydźwięk, tak charakterystyczny dla całej tej płyty. Znakomita płyta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz