HELLGOAT |
Koniec jest bliski i ten vinylowy krążek jest tego kolejnym zwiastunem.
Bestialstwo zawarte w tych zaledwie niecałych
9 minutach przypadających
na dwa utwory zapełniające ową siedmiocalówkę
starcza za cały, nieomal
godzinny album niejednej mniej zaangażowanej
w dźwiękową rozwałkę hordy. Wulkan energii – to jest
najodpowiedniejszy termin na określenie
tej epki.
Trzech kolesi, obsługujących klasyczne dla gatunku instrumentarium, niczym taran
przebija się z kolejnym
wydawnictwem na polu obskurnego black metalu ku coraz szerszemu gronu
odbiorców. Choć jest to
nadal zapewne wąskie
grono, nastawionych na nieodkrywczy, niemniej jednak oryginalny i przepełniony siarką grobowy sound, przez który
przewiercają się zawodzenia mnichów posługujących w świątyni u samych wrót Sheol.
Prosta, wręcz oczywista okładka dla tego gatunku pozbawia złudzeń, z czym możemy
mieć do czynienia. Stara
dobra szkoła Blasphemy i
Im podobnych geniuszów gatunku zasiała
owocne nasiono na podatnym gruncie. Po króciutkim wprowadzeniu z którego
wizualizuje się jakaś okrutna jatka będąca efektem starcia jakichś starodawnych bestii wypełzłych
ze swych leży z
nowoczesnymi wojownikami dzisiejszego pola walki, od razu przechodzimy do jakże mięsistego death-black metalowego miażdżącego wszystko na swej drodze walca! Ta maszyna nie ma
zamiaru zwalniać ani
przez chwilę, mieląc wszystko co nieopatrznie nie
zejdzie z drogi. Tak też
jest w drugiej odsłonie
– od razu wpadamy w tornado speed death blackowej rzeźni, miażdżących suchych riffs tonących w deszczu dewastowanych talerzy. Chwilowe
zwolnienia są zmyłką dla mniej czujnych, tylko i jedynie drobnym akcentem,
by zdarty do granic możliwości wokal miał nieco więcej przestrzeni w którą spluwa jadem swych bluźnierstw. A i tak w tym zalewie
czarnej smoły rozpycha
się na każdy z możliwych wymiarów, przekraczając niejednokrotnie ich granice by i
tam, poza materialnym postrzeganiem rzeczy, zaznaczyć swą obecność.
W kilku słowach, czysty przekaz – ten vinylek
miażdży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz