ROTTEN AGE „Zgnilizna dziejów”
Nowy Targ zaczyna być na mojej osobistej mapie nowym
miejscem z którego spływa
sporo dobrych jak dla mych wybrednych uszu materiałów. No, do Krakowa niedaleko, a stamtąd hord namierzyłem już co niemiara. Jak widać, w tej zakładce
już śmigają dwie recenzje powiązanych z tym miastem hord. Czas na trzecią. Nazwa komandy podobnie jak i tytuł wydanego własnym nakładem debiutanckiego pełnominutowego albumu zdradza wszystko
w temacie idee fixe przyświecającej owej dźwiękowej pożodze.
Ano pożodze, bo to i z
tej właśnie półki pochodzi ta płyta.
Chłopaki swymi
instrumentami tworzą
soundtrack pod swój niekoniecznie tryumfalny, ale jednak pochód wprost w czeluście piekła. No niewątpliwie chóry wyjców-potępieńców, tak dość
sugestywnie przedstawione na okładce
dołożą swe 6 groszy by umilić ten przemarsz w otchłań. No ale nim do tego dojdzie, skupmy się na serwowanych dziesięciu hymnach ku czci wszystkiego tego,
czemu hołduje black
metal. A bo właśnie z tym gatunkiem muzycznej
ekspresji tu obcujemy.
Polskojęzyczne teksty, nie pozostawiające złudzeń
co do optyki odnośnie
systemów religijnych wartości
ale i ludzkości jako takiej,
bluzgają na lewo i
prawo. Ich moc i przekonanie autora o jedynej możliwej ich słuszności podkreślana jest dość mocno dzięki oprawie brutalnych a zarazem
przepełnionych szwedzką melodią riffów. Oczywiście że w odpowiednim dla gatunku tempie, bo jakże by mogło obejść się bez blastów. Arrrrghhhhh… szwedzcy wyjadacze północnych śniegów są niewątpliwie dumni i ochoczo przyjmą „naszych” w szeregi Berserków
zdobywających pola bitew
u podnóża Vallhalli. Piękne muzyczno wokalne wizje roztacza
omawiana wataha, niczym po zażyciu
legendarnego amanita muscaria i pozostawia po sobie
jedynie zgliszcza. Jeśli
miałbym porównać tę muzę
do któregoś z wielkich
to od razu nasuwają mi
się na myśl tylko dwie nazwy: Dark Funeral i Marduk,
choć daleki jestem od
jakiegokolwiek oskarżania
o nadmierne inspiracje. E-e. Po prostu jest tu podobna dzikość i bezkompromisowość zamknięta w niemalże bestialskim traktowaniem
posiadanego instrumentarium, w szalenie sugestywnym przekazie.
Choć trzeba dać
świadectwo prawdzie, że nie tylko napierdalanką człowiek żyje.
Jest wyróżniający się w tym materiale utwór. Wsłuchajcie się bowiem w mego faworyta
zamieszczonego pod numerem 9 o wdzięcznej
nazwie Hańba. Jest to
mimo wszystko hołd
oddany bożyszczom z
MayheM. Ten sam marszowy pochód basu, zimny powolny riff, średnio szybka perkusja wybijająca swój rytm i spływająca deszczem okładanych
talerzy. Kawałek mógłby być jednym z kluczowych numerów na polskim tribucie
[czytaj: nie zlepku do granic przewidywalności odklepanych roverów ale autorskich kawałków skomponowanych w duchu płyty wszechczasów DMDS] dla tej załogi. No ale…
Tak, ta horda zajdzie daleko,
bynajmniej nie tylko tam, gdzie już
swawolnie w rytm swych kompozycji zmierzają. Na początek
pod strzechy posiadaczy tego CD. Potem, mam nadzieję że dalej i dalej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz