Translate

niedziela, 21 września 2014

z cyklu: "stare, kiedyś gdzieś indziej publikowane, ale teraz tego tam już nie ma" 6



ROTTEN AGE „Zgnilizna dziejów”
 

Nowy Targ zaczyna być na mojej osobistej mapie nowym miejscem z którego spływa sporo dobrych jak dla mych wybrednych uszu materiałów. No, do Krakowa niedaleko, a stamtąd hord namierzyłem już co niemiara. Jak widać, w tej zakładce już śmigają dwie recenzje powiązanych z tym miastem hord. Czas na trzecią. Nazwa komandy podobnie jak i tytuł wydanego własnym nakładem debiutanckiego pełnominutowego albumu zdradza wszystko w temacie idee fixe przyświecającej owej dźwiękowej pożodze. Ano pożodze, bo to i z tej właśnie półki pochodzi ta płyta. Chłopaki swymi instrumentami tworzą soundtrack pod swój niekoniecznie tryumfalny, ale jednak pochód wprost w czeluście piekła. No niewątpliwie chóry wyjców-potępieńców, tak dość sugestywnie przedstawione na okładce dołożą swe 6 groszy by umilić ten przemarsz w otchłań. No ale nim do tego dojdzie, skupmy się na serwowanych dziesięciu hymnach ku czci wszystkiego tego, czemu hołduje black metal. A bo właśnie z tym gatunkiem muzycznej ekspresji tu obcujemy.
Polskojęzyczne teksty, nie pozostawiające złudzeń co do optyki odnośnie systemów religijnych wartości ale i ludzkości jako takiej, bluzgają na lewo i prawo. Ich moc i przekonanie autora o jedynej możliwej ich słuszności podkreślana jest dość mocno dzięki oprawie brutalnych a zarazem przepełnionych szwedzką melodią riffów. Oczywiście że w odpowiednim dla gatunku tempie, bo jakże by mogło obejść się bez blastów. Arrrrghhhhh… szwedzcy wyjadacze północnych śniegów są niewątpliwie dumni i ochoczo przyjmą „naszych” w szeregi Berserków zdobywających pola bitew u podnóża Vallhalli. Piękne muzyczno wokalne wizje roztacza omawiana wataha, niczym po zażyciu legendarnego amanita muscaria i pozostawia po sobie jedynie zgliszcza. Jeśli miałbym porównać tę muzę do któregoś z wielkich to od razu nasuwają mi się na myśl tylko dwie nazwy: Dark Funeral i Marduk, choć daleki jestem od jakiegokolwiek oskarżania o nadmierne inspiracje. E-e. Po prostu jest tu podobna dzikość i bezkompromisowość zamknięta w niemalże bestialskim traktowaniem posiadanego instrumentarium, w szalenie sugestywnym przekazie.
Choć trzeba dać świadectwo prawdzie, że nie tylko napierdalanką człowiek żyje. Jest wyróżniający się w tym materiale utwór. Wsłuchajcie się bowiem w mego faworyta zamieszczonego pod numerem 9 o wdzięcznej nazwie Hańba. Jest to mimo wszystko hołd oddany bożyszczom z MayheM. Ten sam marszowy pochód basu, zimny powolny riff, średnio szybka perkusja wybijająca swój rytm i spływająca deszczem okładanych talerzy. Kawałek mógłby być jednym z kluczowych numerów na polskim tribucie [czytaj: nie zlepku do granic przewidywalności odklepanych roverów ale autorskich kawałków skomponowanych w duchu płyty wszechczasów DMDS] dla tej załogi. No ale…
Tak, ta horda zajdzie daleko, bynajmniej nie tylko tam, gdzie już swawolnie w rytm swych kompozycji zmierzają. Na początek pod strzechy posiadaczy tego CD. Potem, mam nadzieję że dalej i dalej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz