Są nieoszlifowane w pełni, ale już błyszczą bladym, niedostępnym dla oka każdego bytu światłem. Zaginione w odmętach czasu diamenty
undergroundu. Ostatecznie opublikowane ponownie, pod czarnym jak nurty Rzeki
Smutku sztandarem kultowej tu i ówdzie Hell Is Here Productions, demo „Pogrzeb
Cieni Zapomnianych” oraz e.p. „Proch”, tym razem na wspólnym CD, ujrzały światło księżyca w 500
odtwarzaczach. Tak jak niegdyś, dzięki równie kultowej dla tych i owych – Black Dominiom,
materiały te śmigały na CDr-ach, czy dzięki nie mniej okrytej
chwałą Act Of Hate na nieśmiertelnej MC, z tą różnicą, że na odrębnych nośnikach, ze zgoła odmienną szatą graficzną. Oto bezwymiarowe, nieuchwytne oblicze muzyki posępnej i przytłaczającej, oto rzeźba mroku wykuta w
bezkształcie skostniałej bryły megalitu NOCY. Oto
PUSTOTA.
Rok 2009 przyniósł podziemnej scenie demo, oscylujące na pograniczu obskurnie zagranego, klimatycznego
black metalu oraz zimnego, śnieżnego ambientu. Po roku wielbiciele pustki unoszącej się ponad oceanicznym
bezkresem nie-materii gwiezdnej plwociny Wielkiego Wybuchu, zaoferowali
dwuotworowe e.p., wypełnione jeszcze bardziej
mizantropijnymi i jakże depresyjnymi dźwiękami, wykraczającymi już dość odważnie poza piwniczne mury lochu, przepełnionego hordami hołdującymi mrokowi i jego diabelskiej sitwie.
Depresja – jakże przygnębiający stan niemocy ducha. Może
po prostu choroba ducha. Metafizyczna zgnilizna… Może pierwszy stopień do opętania. Wielu próbowało odnaleźć klucz do tego stanu by go okiełznać, ujarzmić, uleczyć tkwiącą w niej ludzkość. Wielu w nią popadło, uległo fascynacji kresem
i spotkało się
ostatecznością. Wielu też po prostu odnalazło się w niej, uwielbiło ją, tę niewdzięczną panią, w oczekiwaniu na jej bezlitosne, na wskroś przebijające skinienie.
Trafili się i tacy, co ją uwiedli generowanymi dźwiękami i niczym flecista z Hameln wywiedli poza skraj świadomości, pozostawiając jedynie to co najpiękniejsze. Ano, bo i
dźwiękom tym nie sposób
odmówić piękna.
Każdy rozmiłowany w SDBM, zwłaszcza utwory z e.p. „Proch” uzna za majstersztyk
godzien ustawienia na jednej półce z wielkimi gatunku,
nazw których nie przytoczę, bo ich mnogość nie pozwoli wymienić wszystkich, a i tak
ktoś zarzuci, że
nie wskazałem innej [w jego ocenie
najgodniejszej] z rzesz nieszczęśliwych dusz.
Histeryczne wokalizy
Razora przywodzą na myśl zawodzącego przy pełni księżyca wygłodniałego ghoula, na łańcuchach strachu
przed światłem,
trzymanego z dala od ludzkich gniazd. Zabierają
nas z każdym wokalnym utworem coraz głębiej w krainę zimowych, pustych
przestrzeni. W dzikie pustkowie przepełnione karmiącym niematerialne byty śniegiem
i lodowym kamieniem. W krainę po której wędruje śmierć i przepełnieni nienawiścią do świata samobójcy, z dala od światła… Natchnione riffy
Vind’a, w swej ociekającej wręcz uniesieniem formie, rozwinięte finezyjnymi i jakże eterycznymi pomysłami Nakahed’a, unoszą na szronem skutym
skrzydle północnego wichru te
strzępy dusz ludzkich ku wiecznej zmarzlinie u
skraju planety. Lodowe cmentarzyska… to chyba jedyny obraz jaki może wywołać ta przepełniona cierpieniem i
martwiczym chłodem muzyka. Współgrają niesamowicie z powstającymi przed oczyma wizjami - stare grafiki, których śladu w booklecie nowego wydania nie uświadczycie. Poniekąd szkoda, ale
inaczej odbiera się te materiały osobno a inaczej gdy wydane na jednym dysku tworzą koncepcyjną całość opowieści o przemijaniu. Wszakże
ich powstanie dzieli rok czasu. Artystycznie to po prostu krok milowy. A dziś, przy jednoczesnym odsłuchu
obu wydawnictw, wizje kształtują się tak, jak to obrazuje
potencjalnemu słuchaczowi skromna
książeczka załączona do CD – jesień życia dopada się każdego, a gdy całun liści przesłoni kosztowne runy czynów
wyryte literą czasu na naszych grobach,
pozostanie tylko to, o czym będą pamiętać ci co pozostali. A i zmurszałe chaty wspomnień powoli legną, by spocząć w niebycie…

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz