Jeśli NOC może zostać w jakikolwiek sposób uwięziona
w materialnej formie, to ten krążek posiadł tę moc. Moc
ujarzmienia w bryłę jej mocarnego
bezkształtu. Jeśli
dzieci NOCY żyją pośród nas to na pewno
jednym z nich jest człowiek odpowiedzialny
za te dźwięki. Nie bez powodu
tytułem tej płyty jest granica między światłem i ciemnością, bo i w najczarniejszą
noc, gdy kosmos emanuje wieczną zmarzliną, gdzieś na nieboskłonie zakwita srebrnym blaskiem luna, łypiąc swym mroźnym okiem i emitując martwe światło heliosa. Czym jest
Ciemność, czym jest Światłość? Wielu zadawało to pytanie,
jeszcze większa ilość nieporadnie na nie odpowiadała. Gdzie leży między nimi ta namacalna granica, czy chodzi jedynie o
materialny świat Środka? Nie szukajmy odpowiedzi, bo to zabije przyjemność podróży przez świat tej płyty, jakże barwnie skreślony dźwiękiem, ubarwiony domieszką tekstów oraz węglem grafik, tak
szczelnie wypełniających ten dzierżony w dłoniach jako całość album.
Materiał to niemalże 52 minuty na wpoły wolnego, monumentalnego black metalu oraz
klimatycznego, ale również wypełnionego potęgą i ciemnością ambientu. To najchwalebniejsze nawiązanie do twórczości Burzum z największych wydawnictw, gdy Varg nie porzucił metalu a jeszcze w pełni
nie pogrążył się w odmętach ambientowych
pejzaży, jakże barwnie oddających jego zwichrowaną, nieprzystosowaną osobowość. Dla wielu będzie to odnośnik do swego
ukochanego, pamiętnego albumu. Do
którego, nie jest tu w żadnej mierze
istotne. Inspiracje są widoczne, czy po
prostu słyszalne, ale nie dominujące. Już na ‘Diadre’ muzyka
oscylowała wokoło
powolnej, przepełnionej klimatem ale
i skostniałym zimnem brzmieniem gitary. Emanującym mrokiem prastarych lasów, gdzie stopa ludzka od
wieków nie postała a którędy, wraz z wilkami wędrują pradawni bogowie. Z jednoosobową hordą tolkienowskiego
orca z północy na pewno łączy ją to samo spojrzenia
na konstrukcję utworów, to niemalże nieustanne powtarzanie sunącego swym marszowym tempem przez zamieć śnieżną riffu i ten
wczesny, jakże histeryczny, wypełniony emocjami wokal. Tekstowo, to oddanie hołdu temu, co dla każdego mizantropa jest
najistotniejsze, a co każdy w tych słowach musi dostrzec samodzielnie, bo można je odebrać dosłownie, ale można w nich dostrzec
coś głębszego.
W ambientowej części następuje Przebudzenie,
gdy ten dominujący odgłos rytualnego bębna wieszczy czas składania ofiar, i oddanie naturze, jej naturalnym siłom emanowanym odgłosami lasu i
zamieszkałego tam zwierza, wplecionym w wiele
momentów tego materiału. A potem, te
zimne, nieco pustynne, skute lodem jak plaże planety Hoth pejzaże, inspirowane niechybnie dokonaniami Gustawa Holsta. Potem
Zapada noc w Dziewięciu Światach, siedlących się w matczynym uścisku jesionu
Ygdrasil. Przepiękna, hipnotyczna
podróż przez kosmos, perspektywiczne spojrzenie na
błękitną skałę przemierzającą zimną i czarną pustotę w odwiecznym tańcu wkoło swej gwiazdy.
Potem, już tylko Przemierzysz Morze, wśród wrzasku wodnego ptactwa i znajdziesz ukojenie po pełnym walki dniu o okruch chleba… bezkresne morza pustki
jak zawsze przyjmą w swe głębiny…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz