Hellada ponownie
skamieniała skuta szronem północy. Coraz częściej ciepły region morza Śródziemnego zaczyna
zastygać niczym fiordy Norge, bo i muza płynąca pełnymi strumieniami z tamtego regionu coraz sroższa.
Nigredo – ten alchemiczny
stan niszczenia dotychczasowej istoty substancji, zmierzający ku transformacji w naturę na doskonałą [czy tylko
doskonalszą], możliwe
że w istocie będący jądrem Ciemności, to 19 minutowy zlepek czterech formuł black metalu, utrzymanego w głównej mierze w klasycznym brzmieniu, choć pozbawionych tego brudnego, momentami wręcz tchnącego piwnicznym
gruzem brzmienia. Mrok gęstnieje bardziej,
wraz z każdym riffem, w tak oczywisty sposób
oddającym hołd mroźnej północy i wypełniającym jej pustkowie
bytom, niejednokroć zbaczając z kursu, ku scenie francuskiej, tak rozmiłowanej w niepokojącym, dudniącym i monumentalnym niczym powstający z niebytu Jinn brzmieniu.
Wszystko oparte
zostało na typowym, monotonnym i jakże upiornie zimnym riffie i udręczeniu perkusji, którym towarzyszą dudniący, nieco wręcz opływający mayhemowskim (bo tutaj tylko takiego szukam)
klimatem, i ten suchy i zarazem wrzaskliwy wokal, przechodzący momentami w krzyk, choć
bynajmniej nie lament czy po prostu żałobny rapsod. Smutku w tej muzie i w każdym elemencie na nią się składającym nie znajduję, ale żałoby jest aż nadto. Czyli właściwie przy tej formie muzyki, jest jej idealnie w sam
raz.
To dopiero pierwsze
miniCD, zgodnie ze starym, kontynuowanym od dekad zwyczajem, idealny oficjalny
debiut podczas stawiania pierwszych, jakże chwiejnych czasami
kroków na scenie. Bo malutki materiał to tak na prawdę starannie wyselekcjonowane z olbrzymiego kotła zasobów, najsmakowitsze kąski. Ale ja czekam z niecierpliwością na kolejny materiał, bo wzorem kilku wcześniej
zapoznanych greckich hord, przeniesie on Północną Otchłań na południe kontynentu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz