
Powiało chłodem. Cmentarnym. Norweska Terratur przeklęła świat już w piątym miesiącu cyklu, zsyłając winylową wersję tego materiału, tak aby nasza rodzima Under the Sign of Garazel rozesłała ziarno zarazy w wersji CD w miesiącu szóstym bieżącego cyklu słonecznego. To tylko dwa utwory, w tym zaledwie jeden autorski, ale to wystarcza każdemu rozmiłowanemu w pieśniach deprawacji, przybranych w piwniczną pleśń i bluźnierczy kwiat poezji. Aha, poezji. Bowiem tekst tytułowego a zarazem autorskiego tekstu takową jest. Kto czytał w booklecie, ten docenił. Nie po raz to pierwszy ten wyjątkowy na scenie twór muzyczny zabłysł niebanalnym tekstem, wizualizującym nie tyle credo przyświecające osobom go tworzącym, co potwierdzający częsty kontakt z literaturą, której wielu nie pozna nawet z tytułów.
Skromny, ale idealnie pasujący do undergroundowych wydawnictw booklet zawiera to, co najważniejsze. Tekst do The Rise of Lucifer i skromną informację o miejscu nagrań jak i o gościnnych udziałach osób ważnych dla sceny. Okładka jakże wymowna a zarazem porażająca brakiem ornamentów, tyle że to co przed oczyma, niemalże nago leżąc, najbardziej ukrytym. Oglądajcie, analizujcie, wnioskujcie.
Muzyczny tygiel z porcją smoły i siarki buzuje nie od dziś. Specyficzny klimat niepokoju, potęgowany niespokojnym, narkotycznym, czy bardziej rytualnym tętnieniem pulsującym w tej muzyce, jak zawsze uwodzi niczym fletnia szaleństwa w którą dmie ślepy przedwieczny w swym świecie zewnętrznym. Nie ma tu spektakularnych pogoni po drzewcu gryfów, bo nie o to chodzi. Klimat powolnie spływa a jedynie momentami przyspiesza, gdy gorąc piekieł coraz bardziej rozpuszcza ten lep. Wokalne jęki i deklamacje z dna L’Ryech uwodzą, ciągną w dół… Powolne i proste, ocierające się o celticfrostowskie brzmienia, ale zarazem przekute na nowo, z o wiele, wiele bardziej demoniczną oprawą. A tak, demonizm jest tym, czym ta epka, podobnie jak każde poprzednie wydawnictwo wręcz ocieka. Nie ważne czy to hymn ku chwale powstającej Gwiazdy Jutrzni czy cover Necromantii. Nie ważne czy zaproszenie na nocny sabat. Nie ważne, czy to wolna od ograniczeń materialnego świata myśl ulatująca na skrzydle czarnego lulka. To po prostu Cultes des Ghoules. Klasyczny w swej formule, ulotny, niczym opary halucynogenne w delfickich jaskiniach wyroczni.
Zaznajamiajcie się z tymi dźwiękami, niech was przepełnią, niech popchną ku wędrówce poza świat materialny. Bo temu ma służyć dobra muzyka, po prostu sztuka przez S.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz