Translate
niedziela, 20 września 2015
Nekkrofukk „Impurity Winds of Unholy Rites”
Piekielny Kozioł zabeczał po raz trzeci, składając w ofierze siedem rzygów muzycznego plugastwa. Dźwiękowe zło utrzymane w klasycznym już dla projektu stylu doom-black metalowego walca przez dwadzieścia osiem minut wprasowuje w glebę wzorem nieśmiertelnego Hellhammer, czcząc przy tym Wielką Przedwieczną - Czarną Kozę z Lasu z Tysiącem Młodych. To nie tylko Cthulhu bo i Władca Much wśród okrzyku kóz triumfalnie wkraczający w pochodzie nieświętych rytuałów jako Niewysłowiony Król Piekieł w krainę Gór Skąpanych we Krwi. Lord K. jak zwykle nie oświecił ludzkości zawartością liryczną swych mrocznych pomysłów, sprowadzając dwupanelowy booklet do niezbędnego minimalizmu. Bo i lepiej, kto ma uszy – niechaj słucha, kto ma mądrość – niechaj interpretuje samodzielnie. Trzeci akt ciemnej materii bluzgającej z rozszarpanej arterii kosmicznej Nocy to nadal muzyczna podróż w zakrzywieniu czasoprzestrzeni, mrówczy dystans ziarna piasku w pustynnych odmętach nieskończonej czerni za przewodnictwem Kozła. I bynajmniej nie chodzi tylko o wręcz w oczywisty sposób narzucający tę optykę Shubb Niggurath, oj nie… Powolny, miażdżący wszystko co żywe na swej drodze doom-black metal, pozostawia po sobie jedynie zgniliznę i smród rozkładającego się życia, ale raduje zdeprawowane dusze bardziej niż najmocniejszy, siarczany trunek z dna Sheol. Już od pierwszych dźwięków kozie beczenie towarzyszy opętanemu kapłanowi Cthulhu wśród odgłosów gromów odprawiającego swe mroczne misterium, by po chwili wraz z tysiącem młodych Wielkiej Przedwiecznej z mocą tarana rozpocząć skuteczny szturm potężnych riffów i ociekających Nocą i jej szronem, klawiszy. Funeralne pochody wieszczą rychły zgon a K., niczym z dna sztolni składa swój trybut dla rogatego. A i ona gdy odeszła, Pan Much, sącząc morowy jad, zesłał ponownie w powolnych, opadających niczym katowskie ostrze dźwiękach jedynie zniszczenie i smrodliwy zastój stęchlizny rozkładu śmierci. Upiorne, lepkie niczym mgła klawiszowe tła tylko dodają niepokojącego posmaku przedpiekla, gdzie tylko strach wypełnia trzewia lokatorów…
Ano, nie zmieniło się zaprawdę nic. Bo nie miało się wcale nic zmienić. Tradycja wydawnictw z pierwszym dniem listopada została złamana i materiał splunął na świat dopiero w pierwszych dniach wiosny. Ale to nic, bo i tak została ona pogrzebana żywcem…
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz