Bestia
drzemie w każdym z nas, bynajmniej nie tylko w zdefektowanym umyśle
mamy Madzi, wypromowanej do granic zdrowego rozsądku przez gówniane
media. Daleko jej do zdeprawowanej filozofii Charlesa Masona, lecz
dla ubogich mentalnie podludzi, karmą była w sam raz, zapychając
ich pyski strawą bydłu przeznaczoną i nadając tym samym jej
niewiele znaczącej postaci status wyjątkowości. Szczęśliwie,
Mielec znacznie wcześniej wypluł na łono wesz-świata ohydny a
zarazem perfekcyjnie krystaliczny w swej wulgarnej formie akt
(rako)twórczy o definiującej wszystko nazwie – Martwo Narodzony,
infekujący od dziewiętnastu lat, poprzez dziewięć wydawnictw
otaczającą aurę, w której żyć nam przyszło.
Świadectwo
Chrztu, piaty pełny, oficjalnie wydany album, jak zwykle w przypadku
długograjów - zatytułowany w jedynie słusznym językiu
konkwistadorów i świętej inkwizycji. No i fajnie, tak się kurwa
gra death/black metal!!!
Program
rozpoczyna trzecia odsłona Martwo Narodzonego, dla pełnej odmiany,
zaprezentowana, jak wszystkie zresztą autorskie utwory wokalne – w
języku ojczystym. Więc wypływający z wypluwanych z prędkością
karabinu maszynowego komunikat werbalny jest zrozumiały dla każdego,
nawet i dla nieoświeconego w języku obcym odbiorcy. Pasy amunicyjne
wypróżniają się przez nieokrągłe trzydzieści i trzy pieprzone
minuty, albowiem rozkurwienie werbla przy asyście chłosty
gitarowych cięć, w nie do końca sterylnych warunkach sali
sekcyjnej z użyciem nieczystych narzędzi chirurgicznych jest
priorytetem. Blast przegania blast, bród, chamsko cuchnący potem
zaduch sali prób przenika wytarte dzinsy i czarne skóry, na które
wdziało trzech rozsierdzonych assessinos zadbane, błyszczące
łańcuchy i pasy z nabojami. Memento Mori towarzysze zbrodni, koniec
gdzieś obok czai się za zakrętem, lecz nim to nastąpi, czas
dojebać. Only Death is real!!! Promujący na przeróżnych
e-portalach 'Ancykryst' nieco zwalnia, by pokazać nieco umiejętności
w operowaniu narzędziem zagłady. Napierdalać skurwysynów!!! –
rzecze Killer, jak zawsze, jak co wydawnictwo, wypełniony pozytywną
energią. Scenariusz Omen w pigułce, ze speed-death-metalowym
soundtrackiem, w którym szorstki jak drut kolczasty i jak tenże,
rdzą smakujący gitarowy wyziew, przetacza się przez świadomość
z przekazem wywrzaskiwanym z piekielnym przyklaskiem. „Upiór” -
i oto pierwsze zaskoczenie. Utwór wręcz stonowany i wyważony, lecz
do tłumaczonego na ojczysty pierwszego z dwóch, tekstu Charlesa
Baudelaire'a
tak należało. Chyba okazuje się to być najwolniejszy i wypełniony
największą dawką upiornej melodyki numer na płycie. Oczywiście ,
że nie przez całe wypełniające go minuty, bo przejścia do furii
i zezwierzęcenia są drogowskazem. Dudniący echem z dna bunkra
głodowej śmierci wokal Killera zdrapuje łamanymi paznokciami
resztki tynku, znacząc krwawy ślad na każdej wrażej świadomości,
bo
„gdy nadejdzie poranek blady, znikną przy tobie nawet me ślady”.
Ha! - oto czas rozliczeń, bo oto nadszedł „Człowiekowstręt”.
Strącone w pył idee, zakwitły już dawno spleśniałym kwieciem
swego zdeformowanego pierwowzoru, a dawne ikony, dziś jedynie bladym
odblaskiem dawnej chwały, niszczą pamięć po swych dokonaniach.
Poznaj tekst, zrozum jego idee fixe – a odkryjesz na nowo, w jakim
syfie ponownie przyszło nam żyć, gdy zidiocenie mas narzuca
standardy swej podwójnej moralności. Żyj wedle ich słów i myśli,
gdy krucjat paciorkowych nadszedł czas... Gdy dawni bohaterowie
sceny nieudolnie próbują cofnąć czas o trzy dekady. Hej! - dawni
trybuni scen, z ust waszych tysiące fanów niegdyś spijało
wyuczone na pamięć słowa waszych prawd, by dziś, nie rozumieć
powodów zniszczenia tego, co tak ważne było. „Odezwa” -
kolejny czas rozliczeń. Jakże nisko upadły dzisiaj ludy, których
dziadowie niegdyś wzbudzali strach, swymi smoczymi łodziami
wgryzając się w głębie ziem nieznanych. Którzy trzy dekady temu
zatrzęśli światowymi scenami, zaczynając burzę, której apogeum
przypadło na połowę lat dziewięćdziesiątych, gdy eksportowo
zalewali świat złem spod szyldu black metal, spod szyldu death
metal. Dwuminutowy upust furiackiej, nieokiełznanej agresji. Czy to
black, czy to death, czy to nie wiem co – ważne że metal! Żadnych
kompromisów, jeden nieskończony blast i rytuał przejścia diabła
przez ocean wódy święconej. Mega prędkości i szał! Tekst
kurwesko dosadny, dla ludzi choć fragmentarycznie śledzących tyfus
plamisty zarażający kontynent. Dokąd to szaleństwo nas prowadzi,
jak nie na spotkanie z ostrzem miecza na karku? Czas na „Obłęd”,
bo i w obłędzie jedynie można już paradoksalnie znaleźć zdrowy
rozsądek, gdy świat spolaryzowany w absurdach, sprzeczny
wewnętrznie w aliansach. W chaosie tym jedynie bogini-matki
łono ukoi swym wewnętrznym ciepłem. Tiamat – chroń! Koniec
autorskiego programu wokalnego wieńczy „Modlitwa Poganina” -
czyli pieśń druga do tekstu Baudelaire'a, a więc dziki wyziew z
nieco wczesno morbidangelowskim klimatem a'la Days of Suffering,
przechodzącym od razu w zmasowany atak na narząd słuchu,
przeprowadzony w ultraszybkich cięciach sekcyjnego noża. Krew i
ropa leje się gęsto, niosąc zgon. August nigdy nie oszczędzał
swego zestawu i pewnie nie będzie, tak więc i podczas tej sesji
nagraniowej postanowił dokonać aktu jego dewastacji. Uczyniwszy
dwakroć bardziej chamski i niszczycielski w swej wymowie cover
załogi spod znaku Sodom „Burst Command til War”, który staje
się zarazem jedynym anglojęzycznym utworem, przez nieco ponad dwie
minuty umila czas dzikim łomotem w akompaniamencie rozkosznie
pierdzącego basiska, debiutującego na pokładzie Hungera. Dzicz,
której nawet dziadek Angelripper nie osiągnął! To lubię. Na
dokładkę instrumentalny „Apocalyptic Hymn of Satanic Warriors „
- czyli ponad pięciominutowy ślimak. No tak, bo na tle naparzanki
prezentowanej przez poprzedzające ponad dwadzieścia minut, utwór
jest ślimaczy, choć i on musi przejść w slayerowski
rozdupczyciel, by za łagodnie nie było.
Wkurwienie
przetoczyło się przez ów projekt, co słyszalne jest w każdej
nucie, więc płytę należy przedawkowywać jak najczęściej,
dokonując odtworzenia co najmniej kilkakrotnego. Teksty należy
zgłębić, by oczyma ich autora zobaczyć co tak konkretnie gniecie
w gaciach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz