Translate

czwartek, 10 marca 2016

Stillborn „ Testimonio de Bautismo „



Bestia drzemie w każdym z nas, bynajmniej nie tylko w zdefektowanym umyśle mamy Madzi, wypromowanej do granic zdrowego rozsądku przez gówniane media. Daleko jej do zdeprawowanej filozofii Charlesa Masona, lecz dla ubogich mentalnie podludzi, karmą była w sam raz, zapychając ich pyski strawą bydłu przeznaczoną i nadając tym samym jej niewiele znaczącej postaci status wyjątkowości. Szczęśliwie, Mielec znacznie wcześniej wypluł na łono wesz-świata ohydny a zarazem perfekcyjnie krystaliczny w swej wulgarnej formie akt (rako)twórczy o definiującej wszystko nazwie – Martwo Narodzony, infekujący od dziewiętnastu lat, poprzez dziewięć wydawnictw otaczającą aurę, w której żyć nam przyszło.
Świadectwo Chrztu, piaty pełny, oficjalnie wydany album, jak zwykle w przypadku długograjów - zatytułowany w jedynie słusznym językiu konkwistadorów i świętej inkwizycji. No i fajnie, tak się kurwa gra death/black metal!!!
Program rozpoczyna trzecia odsłona Martwo Narodzonego, dla pełnej odmiany, zaprezentowana, jak wszystkie zresztą autorskie utwory wokalne – w języku ojczystym. Więc wypływający z wypluwanych z prędkością karabinu maszynowego komunikat werbalny jest zrozumiały dla każdego, nawet i dla nieoświeconego w języku obcym odbiorcy. Pasy amunicyjne wypróżniają się przez nieokrągłe trzydzieści i trzy pieprzone minuty, albowiem rozkurwienie werbla przy asyście chłosty gitarowych cięć, w nie do końca sterylnych warunkach sali sekcyjnej z użyciem nieczystych narzędzi chirurgicznych jest priorytetem. Blast przegania blast, bród, chamsko cuchnący potem zaduch sali prób przenika wytarte dzinsy i czarne skóry, na które wdziało trzech rozsierdzonych assessinos zadbane, błyszczące łańcuchy i pasy z nabojami. Memento Mori towarzysze zbrodni, koniec gdzieś obok czai się za zakrętem, lecz nim to nastąpi, czas dojebać. Only Death is real!!! Promujący na przeróżnych e-portalach 'Ancykryst' nieco zwalnia, by pokazać nieco umiejętności w operowaniu narzędziem zagłady. Napierdalać skurwysynów!!! – rzecze Killer, jak zawsze, jak co wydawnictwo, wypełniony pozytywną energią. Scenariusz Omen w pigułce, ze speed-death-metalowym soundtrackiem, w którym szorstki jak drut kolczasty i jak tenże, rdzą smakujący gitarowy wyziew, przetacza się przez świadomość z przekazem wywrzaskiwanym z piekielnym przyklaskiem. „Upiór” - i oto pierwsze zaskoczenie. Utwór wręcz stonowany i wyważony, lecz do tłumaczonego na ojczysty pierwszego z dwóch, tekstu Charlesa Baudelaire'a tak należało. Chyba okazuje się to być najwolniejszy i wypełniony największą dawką upiornej melodyki numer na płycie. Oczywiście , że nie przez całe wypełniające go minuty, bo przejścia do furii i zezwierzęcenia są drogowskazem. Dudniący echem z dna bunkra głodowej śmierci wokal Killera zdrapuje łamanymi paznokciami resztki tynku, znacząc krwawy ślad na każdej wrażej świadomości, bo „gdy nadejdzie poranek blady, znikną przy tobie nawet me ślady”. Ha! - oto czas rozliczeń, bo oto nadszedł „Człowiekowstręt”. Strącone w pył idee, zakwitły już dawno spleśniałym kwieciem swego zdeformowanego pierwowzoru, a dawne ikony, dziś jedynie bladym odblaskiem dawnej chwały, niszczą pamięć po swych dokonaniach. Poznaj tekst, zrozum jego idee fixe – a odkryjesz na nowo, w jakim syfie ponownie przyszło nam żyć, gdy zidiocenie mas narzuca standardy swej podwójnej moralności. Żyj wedle ich słów i myśli, gdy krucjat paciorkowych nadszedł czas... Gdy dawni bohaterowie sceny nieudolnie próbują cofnąć czas o trzy dekady. Hej! - dawni trybuni scen, z ust waszych tysiące fanów niegdyś spijało wyuczone na pamięć słowa waszych prawd, by dziś, nie rozumieć powodów zniszczenia tego, co tak ważne było. „Odezwa” - kolejny czas rozliczeń. Jakże nisko upadły dzisiaj ludy, których dziadowie niegdyś wzbudzali strach, swymi smoczymi łodziami wgryzając się w głębie ziem nieznanych. Którzy trzy dekady temu zatrzęśli światowymi scenami, zaczynając burzę, której apogeum przypadło na połowę lat dziewięćdziesiątych, gdy eksportowo zalewali świat złem spod szyldu black metal, spod szyldu death metal. Dwuminutowy upust furiackiej, nieokiełznanej agresji. Czy to black, czy to death, czy to nie wiem co – ważne że metal! Żadnych kompromisów, jeden nieskończony blast i rytuał przejścia diabła przez ocean wódy święconej. Mega prędkości i szał! Tekst kurwesko dosadny, dla ludzi choć fragmentarycznie śledzących tyfus plamisty zarażający kontynent. Dokąd to szaleństwo nas prowadzi, jak nie na spotkanie z ostrzem miecza na karku? Czas na „Obłęd”, bo i w obłędzie jedynie można już paradoksalnie znaleźć zdrowy rozsądek, gdy świat spolaryzowany w absurdach, sprzeczny wewnętrznie w aliansach. W chaosie tym jedynie bogini-matki łono ukoi swym wewnętrznym ciepłem. Tiamat – chroń! Koniec autorskiego programu wokalnego wieńczy „Modlitwa Poganina” - czyli pieśń druga do tekstu Baudelaire'a, a więc dziki wyziew z nieco wczesno morbidangelowskim klimatem a'la Days of Suffering, przechodzącym od razu w zmasowany atak na narząd słuchu, przeprowadzony w ultraszybkich cięciach sekcyjnego noża. Krew i ropa leje się gęsto, niosąc zgon. August nigdy nie oszczędzał swego zestawu i pewnie nie będzie, tak więc i podczas tej sesji nagraniowej postanowił dokonać aktu jego dewastacji. Uczyniwszy dwakroć bardziej chamski i niszczycielski w swej wymowie cover załogi spod znaku Sodom „Burst Command til War”, który staje się zarazem jedynym anglojęzycznym utworem, przez nieco ponad dwie minuty umila czas dzikim łomotem w akompaniamencie rozkosznie pierdzącego basiska, debiutującego na pokładzie Hungera. Dzicz, której nawet dziadek Angelripper nie osiągnął! To lubię. Na dokładkę instrumentalny „Apocalyptic Hymn of Satanic Warriors „ - czyli ponad pięciominutowy ślimak. No tak, bo na tle naparzanki prezentowanej przez poprzedzające ponad dwadzieścia minut, utwór jest ślimaczy, choć i on musi przejść w slayerowski rozdupczyciel, by za łagodnie nie było.

Wkurwienie przetoczyło się przez ów projekt, co słyszalne jest w każdej nucie, więc płytę należy przedawkowywać jak najczęściej, dokonując odtworzenia co najmniej kilkakrotnego. Teksty należy zgłębić, by oczyma ich autora zobaczyć co tak konkretnie gniecie w gaciach. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz