Translate

sobota, 16 kwietnia 2016

A.H.P. „ Against Human Plague”



Nieokiełznane demony ludzkiej świadomości wypełzłe z jaskiń mózgowych splotów atakują materialny świat rękoma opętanych. Współcześni kapłani nauki przyjmując ofiarę z mamony, odprawiają chemiczne egzorcyzmy. Przepędzone w betonowe pustynie urojonej rzeczywistości współczesnego człowieka - demony, spełzają palcami ku gryfom miotającym skrzepliną okryte riffy. I potem skradają się skrytobójczo ku gardłom, spływającym głosem Bestii. Naprzeciw Ludzkiej Zrazie, przeciwnik powstał ze zgliszcz spopielonego ogrodu i splunął po dziesięćkroć.
Splunięcie pierwsze – tytułowy utwór rozdziera potulną dotąd rzeczywistość suchym riffem bezlitośnie przeorywującym przestrzeń niczym zardzewiały brzeszczot i zalewem plugawego blastu. Agonalne rzężenie gitar, unoszące się znad mogiły, wespół z barbarzyństwem perkusji, wieszczą blacmetalową nawałę w klasycznym dla gatunku północnym brzmieniu. Wywrzaskiwane deklamacje wersetów bluźnierstwa pouczają z wysokości płonącej w piekielnym ogniu ambony. Splunięcie drugie – down here. Mroczny, mglisty i ociekający lepką smołą ambient. Atmosfera przez wypełniające utwór dwie minuty gęstnieje, a spoza jej kurtyny wyłania się... burza. O tak – w splunięciu trzecim, rozpętajmy burzę! Darkfuneralowski wręcz hymn ku chwale srebrnego lica księżyca, zerkającego swym zaszronionym okiem na ogłupiałą ludzkość, miotającą się w bezmocy. Każdy rozmiłowany w szwedzkiej szkole odnajduje się w tej połajance od pierwszej minuty. Od połowy wpadający w przester dźwięk, nadaje temu nieco industrialnego posmaku, wręcz upiornego objawienia bezdusznej maszyny. Ponownie deklamowane z furią teksty nie pozostawiają złudzeń gdzie kroczymy - „satanic inquisition” wrzeszczy Gulnar. Cóż... oto wkraczamy w Dungeon of Rotting Corpses – splunięcie czwarte to zaprawdę loch przepełniony rozkładającymi się ciałami. Kolejny, lepki ambient. Tym razem namaszczony potęgą nieuchronnej, wiecznej nocy, ogarniającej prędzej czy później każdego... Homines In Igne Morti – piąty, ponownie agresywny, blackowy sztych, prosto w trzewia. Rozpoczynający się wręcz wesołym melodyjnym riffem, co go czyni dość charakterystycznym utworem, który na całe szczęście już po chwili przeistacza się w porządne, dźwiękowe i klasyczne tornado przetaczające się z prędkością pędzącej na sabat wiedźmy. Decay – stęchlizna gnicia zaprawdę przesiąka przez ten kolejny, upiorny ambient, co staje się mroczności dodającą tej płycie zasadą, gdy naprzemiennie przechodzimy od metalowej ekspresji, ku uspokajającemu w bliźniaczym dla katatonii letargu. Mroźny, kojarzący się z bezduszną aparaturą, w przewrotności człowieka, stworzoną ku podtrzymywaniu wątle płonącego płomyka na szpitalnym łożu umierania. Modły zrozpaczonych bliskich podsycają płomyk, lecz ogarek nieubłaganie się dopala... Siedem – według semickich systemów magicznych liczba doskonała, lecz siódma odsłona materiału to brawurowo odegrany cover szwedzkiego WAR z wieńczącego debiutancką epkę. „Satan's Millenium”!!! Kill, rape, burn, destroy!!! wrzeszczy opętańczo za pierwowzorem odnajdujący się w nowej formule szaleństwa Gulnar, jako niegdyś, przed laty czynił to w pierwowzorze sprzed dziewiętnastu lat All. Riffy rwą rzeczywistość, jak i kiedyś czyniły to spływając ku gryfowi gitary spod palców spoglądającego z otchłani Blackmoon'a, tak fanatycznie oddanego black metalowi, że nieomal czuję jego obecność, choć od jego przejścia ku ostatecznej ciemności upłynęły już ponad dwa lata. Ale cóż – ta płyta to hołd oddany właśnie jego postaci, tak walnie przyczyniającej się swego czasu do rozwoju szwedzkiej sceny, nadającej przez udział w sesjach nagraniowych wielu materiałów – tego dziś już charakterystycznego 'sznytu'. Pełzające cienie – oto kolejny, opatrzony tym razem tekstem, ponury i ciągnący w grobowy dół ambient. Bazujący na grzmiącej niepokojącymi nutami, wypuszczanymi pojedynczo niczym krople gęstej, trupiej krwi z truchła. To jasny sygnał, że zmierzamy ku wieszczącemu wieczną nicość końcowi, lecz nim to nastąpi, wybrzmi monumentalny wręcz Drowned. Powolny, jak na poprzedzające utwory, wręcz ślimaczy. Idealne zespolenie histerią podszytego wokalu i demonicznie zimnego gitarowego gromu. Powolnie przetaczający się przez śnieżne pobojowiska, ku rozpędzającej się lawinie, niosącej ze sobą zniszczenie. Na okraszenie skrzepliną i limfą tej ropiejącej rany, idealnym remedium niosącym jedynie gangrenę i zgon, może być jedynie cover Beherit!!! Wprawdzie to utwór z epoki ambientu, bo „Emotional Ectasy”, lecz odegrany nie mniej ponuro, nie mnie złowróżbnie. „Let your mind be free”, rzecze Gulnar za fińskim bardem ciemności, samym Nuclear Holocausto Vengeance. I odchodzi w wieczną zmarzlinę kosmicznej pustki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz