Translate

sobota, 16 kwietnia 2016

MUSSORGSKI „Creatio Cosmicam Bestiae”



A był sobie kiedyś taki rosyjski muzyk – Modest Mussorgsky. Stworzył on sporo dzieł, do dziś przez rozmiłowanych w muzyce doby romantyzmu wielce cenionych. Twórca projektu jako i imiennik sprzed dekad, chyba postanowił oddać nade wszystko hołd muzyce nieszablonowej, bo i to co zaprezentowane zostało na 'Stworzeniu Kosmicznej Bestii' sięga daleko poza horyzonty zwykłego pojmowania muzyki jako takiej a co dopiero metalowej. To uchylenie rąbka tajemnicy kosmosu, wkroczenie odważnym krokiem w jego czerń poprzez rozwartą kurtynę wiecznej zmarzliny i zapaść w odmęty nie-grawitacji. Wejście w świat bez punktu odniesienia w czasie i przestrzeni, w nieuporządkowany ład, gdzie nie chaos a brak przewidywalnych reguł powoduje zapaść w dźwiękową post-stworzeniową eksplozję. Z tej zupy pra-materii wyłania się z każdym kolejnym dźwiękiem monstrualne dzieło patronujące tytułowej Kosmicznej Bestii, widzianej oczyma ziemskiego obserwatora, z perspektywy ograniczonej prawami fizyki. Milowy krok, skok poza trójwymiar, załamanie czasoprzestrzeni i następująca po nim inkarnacja w nadistotę spoglądającą okiem bóstwa kosmosu...
“Gaia – Planeta Umarłych” – otwierający materiał, ponad ośmiominutowy megalit, wolno przetaczający się swymi upiornymi dźwiękami przez głośniki. Monotonnie wybijane tempo nadaje mu iście szamański wydźwięk przepływającego tętnicami pejotlowego wywaru. Potęga instrumentu klawiszowego wspomaga gęste jak smoła gitary, nad czym unosi się grzmiący bas. On wybija te ponure melodie, tak upajająco nawiązujące do brzmienia rodem z mayhemowskiego DMDS, sączące się ku nieboskłonom wraz z dymiącymi stosami ofiarnych stosów, niosąc ku kosmicznej przestrzeni wersy przerażającego objawienia. Niepokój i potęga grozy przepełniają rozszczelnione naczynie i wylewają się czarnymi strumieniami black metalowych riffów krusząc wątłe poczucie bezpieczeństwa. Bo oto 'tysiące neuronów będą pracować za darmo, aby dać pustce prawo do istnienia'. Cóż za porażające metafory wylewają się ze słów potęgowanych jeśli nie orkiestracjami to odgłosem organów, niosących ostatni dźwięk żałoby dla zniszczonej planety. Słowa jeśli nie wywlekane powolnym, wrzaskliwym głosem wieszcza śmierci, to deklamowane z manierą kojarzącą się z beheritowskim 'Drawing down the Moon'. Ah – uczta dla uszu spragnionych świeżości i nowinki skażonej zarazem pierwiastkiem deformacji klasyki.
“Bóg skrywa się w neuronach” – tako rzecze dwoje wizjonerów, bo cały wszechświat jest w nas, kreuje go nasza świadomość. Fizyka, a może magija, któż okiełznał siły przenikające strunami wszechświat i jego kolejne kreacje? Kolejny, olbrzymi utwór, poczęty w ambientowych, ponurych pejzażach narodzin światła. Deklamacje. Tako oto przemawia kapłan najnowszej z ułomnych wiar – nauki. Perkusyjne popisy na tle których unosi się jedynie woń kosmicznej mgły to preludium do potężnego uderzenia skomasowanej siły riffów a potem współtowarzyszących im klawiszy. Utwór idealny, podczas którego nasila się uczucie grozy, potęgowane coraz upiorniejszym dźwiękiem elektroniki. Idealnie balansujący między ambientowymi pejzażami a potęgą gitarowej muzyki, bez popadania w ekstremum prędkości oraz brutalności. Załagadza to Kosmiczny Rdzeń – niewiele ponad dwuminutowy, lekki, eteryczny – a jakże, że ulatujący w bezgraniczną przestrzeń ambient. Lecz jest on jedynie preludium, bo wkraczamy w odmienny stan świadomości...
„Sabbathum In Perpetuum” - najlepszy w moim rankingu utwór na płycie. Potęga i moc monolitu kryształu lodu, przemierzającego kosmiczne przestworza, krzeszącego w unicestwiającej go atmosferze planety, której niesie zagładę – wieczny ogień. Sabbathum in perpetuum – donośnie brzmi głos w przestrzeni. Potężny i monstrualny blackmetalowy cios. Burzumowski klimat z najpotężniejszych dzieł lat 90 sączy się przez nieomal dziesięć minut, zalewając nieustannym blastem który przenika demoniczna, zimna i odhumanizowana, płynnie przechodząca w niemalże leśną, stylistyka klawiszowej wirtuozerii. Deklamacje nieodmiennie kojarzące się z fińskimi black-ambientowymi produkcjami sceny podziemnej, ocierające się o sataniczne rytuały znad kołyski potomka Rosemary przemowy akolitek dopełniają klimatu niepokojącego przedstawienia w teatrze międzywymiarowej furty, której uchylenie da pogląd na inne światy. Ahhhh... gdyby ten rytuał przejścia był możliwy do przejścia dla każdego z Was... świat ujrzelibyście w innej perspektywie, a światło nie zawsze okazało by się być przeciwieństwem czerni.
“Klucz do Wszechświata” – to śmierć umysłu zanurzonego w odmęt zapomnienia. Jakże odkrywcza a zarazem banalne. Powolnie sunący przez zimną mgłę industrii, demonicznie mroczny i psychodelicznie szarpiący świadomość riff wypływa na pierwszy plan, by w powolnym, marszowym, niemalże odliczającym ostatnie chwile tempie, oddać pole głoszącemu słowa prawd. „Oczekując na zapomnienie, spadamy w przepaść, padamy w objęcia pustki”... Czy kiedykolwiek w najzimniejszych zakamarkach piwnic Skandynawii narodził się kiedyś pomysł, by złączyć w sobie zimno riffów przenikających się z popadającymi w ambient i industrial klawiszy, rodem z dokonań Burzum i brudne deklamujące wersety bolesnej prawdy wokalizy zachłyśnięte manierą Beherit?
“Odwrócony Aeon” – tribute song dla gier cyklu S.T.A.L.K.E.R. Słuchając od pierwszej nuty poczułem się jak kroczący przez promieniującą Zonę Strielok, szukający swej tożsamości a odnajdujący ją dopiero u stóp Monolitu. O, szepcący w umyśle głazie, czyś z kosmicznej czerni trzewi wyrwany, czy jako dar dla ludzkiego czerwia na obelisku spopielonej elektrowni osadzony – to bez znaczenia. Wieszczu prawdy, przemawiaj!
“Wszczepiona Świadomość” – przedostatni song, najeżony elektroniką i przesterami, wręcz dławi swą duszną atmosferą. To już odyseja kosmiczna, podróż w konkretny punkt universum z niepokojącym a zarazem dwuznacznym tekstem. I choć muzyka już nie zaskakuje, bo jest kontynuacją poprzednich, to jest też i zarazem rozwinięciem konceptu tej podróży przez niezbadane szlaki gwiezdne. Wespół z wieńczącym “Paradisum”, tym monstrualnym, utrzymanym we wręcz psychodelicznym nastroju, bardzo refleksyjnym utworze, po prostu wtłaczają potencjalnego słuchacza głębiej w objęcia fotela, przygotowując go do ostatniej podróży w jak najbardziej nieznane, lecz tak oczekiwane. Suicydalny tekst, a zarazem jakże poetycki, łagodnie wyrecytowany momentami opatrzony chóralnym akompaniamentem. Po chwili wokalnie wręcz emanujący histerią... Świadomość umierania, czy jedynie nadchodzącego rytuału przejścia, otwarcie na oścież wrót do urojonego raju? Nie pytam, odpowiedzi i tak nie poznam. „Ta planeta potrzebuje przemocy by stać się lepszą i czystszą. Potrzebuje naszej ofiary by stać się gorszym rajem...”
To nie jest suicidal depresive black metal a i tak w nasileniu tego mrocznego stanu ducha przerasta niejedną formację. A uczynił to Mussgorski w eklektyczny sposób wyrażając co najmroczniejsze wizualizuje się w naszych myślach. Zasiadam po raz kolejny w fotel, zanurzam się w myślach i przekraczam gwiezdny Rubicon. Za każdym razem, gdy cykl dobiega końca, powracam. Kolene odtworzenie i Odyseja kosmiczna trwa... w nieskończoność...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz