Translate

wtorek, 19 kwietnia 2016

AUTOKRATOR „The Obedience to Authority”



Autokrator powrócił i drugim aktem twórczym, ponownie rozsiał chore ziarno szaleństwa wplecionego w odhumanizowany, wyizolowany w rakotwórczej ciemnicy kosmicznej zmarzliny – necro sound sypiącej gruzem black-death metalowej industrii. Niosące zarazę dźwięki to deprawacja najwyższego poziomu świadomości, jeszcze bardziej plugawe niż wieszczący samozagładę debiut, zmuszające w ośmiu aktach, uległe pod przymusem istoty do posłuszeństwa wobec narzucanej im przeróżnymi mechanizmami psychospołecznymi - władzy. Frankowie słynęli z umiejętności torturowania jeńców, podczas licznych konfliktów zasilających ich kiesę, wyspecjalizowali się w technikach podtapiania badanych egzemplarzy i doprowadzili ją do perwersyjnie skutecznej doskonałości, czym opętani autorzy tej muzyki postanowili się podzielić ze szczeznącym w konwulsjach światem. Ten kilkusekundowy wstęp do rozdziału I powinien wyzbyć złudzeń co bardziej wrażliwych, a już na pewno literatura dość bezpośrednich w tym zakresie liryków. Muzycznie, niewiele się zmieniło w przekazie choroby. Nadal, pozbawione emocji wokale zza spękanej płyty krypty, skrywającej nadgniłe truchło pochowanego za życia, rzężą, opowiadając o zniewoleniu i jego mechanizmach. Brudne, oklejone piekielnym smarem tłoki machiny udręki, niczym te zimne, przesuwające się z mocą i bezwzględnością strumienia lawy, emitują miażdżące riffy, których jedynym celem jest wgnieść odbiorcę tonami stali w dno, do miejsca wiecznego spoczynku. Emanujące pierwotnym złem sample, przewodnik dantejskiej wędrówki, zlepiają całość w tętniący przerażeniem półgodzinny horror. Rozdział I może zszokować nieobeznanego z dźwiękami francuskich oprawców, zwłaszcza przy nieobeznaniu z pieśniami pierwowzoru spod złowróżbnego logo N.K.V.D., którego współsprawca zasila szereg zdeprawowanych Samostanowiących. Sesja fotograficzna jak i sama zawartość bookletu TOtA nieodparcie kojarzą się z tym projektem, co pozostaje bez znaczenia, zwłaszcza, że N.K.V.D. stawia raczej na eksperymentalność i ekspresyjność form odhumanizowanej industrii, zaś Autokrator osadziwszy w niej swą zimną formę, kroczy niż niczym zwycięski T-600, rozpruwający żywą materię i przemieniając ją w stygnący rdzawoczarną strukturę strupa – ochłap. Rozdział II, to w przyklasku tysięcy mechanicznych dusz, odharczany sen-zwierzenie zwyrodniałej duszy, rozmiłowanej w okrucieństwie tortur. Stalinowski duch zajadłej w żądzy dręczenia bolszewii, unurzanej w inspirującej, robespierowskiej krucjacie pierwowzoru krwawej jutrzenki, autoannihilującej się w jatce wszelakiej, zindoktrynowanej i na wpół zidiociałej re-ew-olucji, manifestuje się szaleństwem a zarazem bezwzględnością przekazu tekstowego. Pierwsze uniesienie, pierwszej egzekucji, pierwszy spokojny sen po zaspokojeniu zboczonych żądz... Rozdział III, krótki, ambientowo-industrialny track, niejako mroczna emanacja tych sennych wybroczyn, muskających zarażonym powiewem zdeprawowaną świadomość, kroczącą szwadronami śmierci przez zniszczony świat. Tylko po to, by przejść w rozdział IV, schizoidalnyi szalony pean ku chwale dyktatora. Jedynego, któremu posłuszny jest każdy z nas – STRACH. Wiedziony przerażeniem, zwątolny, wyzbyty oznak oporu, każdy poddaje mu się, wielbiąc a zarazem nienawidząc. Zdolny do oddania każdego skrawka świadomości i wspomnień, poddania jego jedynej woli, wiernego oczekiwania na najmniejszy gest woli... Wypływająca z mglistej przestrzeni miażdżąca potęgą ściana dźwięku, z której wyodrębnić trudno gitarę czy sample elektrycznego egzekutora, poparta wokalem wyszarpywanym z trzewi krypty, niosącym przesłanie Wielkiego Architekta Przerażenia. Próżno tu szukać odrobiny przyjemności, o ile nie jest się rozmiłowanym w perwersji, gdzie labirynt boleści zmieszany z rozkoszą ustępującego bólu własnego i jego zadawania bliźniemu, tworzy niestabilny eliksir wysublimowanej ekstazy, wkraczający bezceremonialnie w rozdział V, mroczny, choć rozkoszny sen każdego tyrana. Krótkie kompendium utrzymania upragnionej ponad życie (zwłaszcza bliźnich), w swych skrwawionych rękach - władzy. Bezpardonowo przejętej i umacnianej na przyczółku waszych zindoktrynowanych świadomości, znieczulonych na bezwzględną częstokroć prawdę, w natłoku wtłaczanej przez aberracyjną narrację jedynej, słusznej wizji prawomyślności. Myślozbrodnia! chciało by się krzyknąć wraz z orwelowskim, mrocznym chórem poprawiających przeszłość klakierów. I jedynie tak namiętnie poruszane w lirykach elektryczne porażenie może przynieść nieco ulgi, dopiero w rozdziale VI – zimnem ukajającym ambiencie, znad skraju NOCY. Lecz jest to jedynie przerywnik przed bezwzględnym manifestem rozdziału VII, obdzierającego ze złudzeń jakiegokolwiek zlęknionego umysłu, niedopuszczającego przewrotności nieuniknienie nadchodzącego N.W.O. Sześciominutowa ściana dźwiękowej zagłady, miażdżąca ciężarem kiloton, wolno przetaczająca się przez groby ludzkości. Nie uświadczasz tu blastu, bo nie w nim potęga a w beznamiętnie niszczącym formę życia riffie, spopielającym z namaszczeniem umykające formy życia. Sample sypiące gradem rozsypujących tafli luster, wespół z martwym wokalem, niosą wersety złej nowiny. „Każdy wykształcony człowiek jest przyszłym wrogiem” systemu, wikłającego w swe pajęcze sieci coraz bezwzględniej. Przyspieszenie i obijanie werbla w opętańczym tempie to jedynie rozpaczliwe miotanie się uwięzionej przez pająka muchy... Bo szczeźnie świat wydany na męki, jako wieszczy rozdział VIII. To wizja choroby toczącej społeczność dzisiejszego świata niczym rakotwórcza komórka nadwątlony organ. Nawiązujący klimatem do Hellraisera, jako i wysłannik Piekieł, zadaje werbalny przedsmak nadchodzącej agonii poprzedzonej cierpieniem. Ten wieńczący album rytualny ambient przepełnia przestrzeń odgłosami gongów na tle rozmywającego się, świszczącego riffu, przechodząc w syrenę alarmującą przed dywanowym nalotem...
Rzadko można mieć kontakt z tak żywo nawiązującą do ZŁA muzyką. Nie chodzi tu o żadne podlegające dualizmowi ocen zaangażowanie w systemy magiczne czy też w prastare kulty żądające od swych akolitów składania ofiar krwi. Ta muzyka jest nośnikiem coraz wyraźniej rysującej się na horyzoncie przyszłości, niosącej jedynie śmierć dla pozbawionych choćby szczypty konformizmu jednostek. Bezwzględność wydobywania informacji od zarania cywilizacji była bezwzględnie niszczącą siłą, nie zwracającą uwagi na środki którymi osiągała cel. Tak szczegółowy opis wyzierający z lektury tekstów może napawać przerażeniem, bo gdy je zgłębić, nie ma się już pewności, czy nie jest to licencia poetica czy też ubarwiony muzyczną narracją pamiętnik bezwzględnego oprawcy na usługach pojawiających coraz wyraźniej sił, a może sił od dawien tu umiejscowionych. Temat przewodni tortur i narzucania przemocą idei zgodnej z myślą zbiorową, tak popularny w teoriach spiskowych, rysuje się często w mass-mediach aż nadto wyraźnie. Autorzy tego krążka jak widać koncepcję tą podzielili, ubrali ją w chorobotwórcze dźwięki i objawili światu, zarazem rozsiewając nowy wirus, bo przejście obojętnie obok tej płyty nie jest możliwe. Ona nie jest zdrowa i pustoszy świadomość. Może to i lepiej, bo świat nie zachęca do trzeźwego odbioru otaczającej rzeczywistości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz