Autokrator
powrócił i drugim aktem twórczym, ponownie rozsiał chore ziarno
szaleństwa wplecionego w odhumanizowany, wyizolowany w rakotwórczej
ciemnicy kosmicznej zmarzliny – necro sound sypiącej gruzem
black-death metalowej industrii. Niosące zarazę dźwięki to
deprawacja najwyższego poziomu świadomości, jeszcze bardziej
plugawe niż wieszczący samozagładę debiut, zmuszające w ośmiu
aktach, uległe pod przymusem istoty do posłuszeństwa wobec
narzucanej im przeróżnymi mechanizmami psychospołecznymi - władzy.
Frankowie słynęli z umiejętności torturowania jeńców, podczas
licznych konfliktów zasilających ich kiesę, wyspecjalizowali się
w technikach podtapiania badanych egzemplarzy i doprowadzili ją do
perwersyjnie skutecznej doskonałości, czym opętani autorzy tej
muzyki postanowili się podzielić ze szczeznącym w konwulsjach
światem. Ten kilkusekundowy wstęp do rozdziału I powinien wyzbyć
złudzeń co bardziej wrażliwych, a już na pewno literatura dość
bezpośrednich w tym zakresie liryków. Muzycznie, niewiele się
zmieniło w przekazie choroby. Nadal, pozbawione emocji wokale zza
spękanej płyty krypty, skrywającej nadgniłe truchło pochowanego
za życia, rzężą, opowiadając o zniewoleniu i jego mechanizmach.
Brudne, oklejone piekielnym smarem tłoki machiny udręki, niczym te
zimne, przesuwające się z mocą i bezwzględnością strumienia
lawy, emitują miażdżące riffy, których jedynym celem jest
wgnieść odbiorcę tonami stali w dno, do miejsca wiecznego
spoczynku. Emanujące pierwotnym złem sample, przewodnik dantejskiej
wędrówki, zlepiają całość w tętniący przerażeniem
półgodzinny horror. Rozdział I może zszokować nieobeznanego z
dźwiękami francuskich oprawców, zwłaszcza przy nieobeznaniu z
pieśniami pierwowzoru spod złowróżbnego logo N.K.V.D., którego
współsprawca zasila szereg zdeprawowanych Samostanowiących. Sesja
fotograficzna jak i sama zawartość bookletu TOtA nieodparcie
kojarzą się z tym projektem, co pozostaje bez znaczenia, zwłaszcza,
że N.K.V.D. stawia raczej na eksperymentalność i ekspresyjność
form odhumanizowanej industrii, zaś Autokrator osadziwszy w niej swą
zimną formę, kroczy niż niczym zwycięski T-600, rozpruwający
żywą materię i przemieniając ją w stygnący rdzawoczarną
strukturę strupa – ochłap. Rozdział II, to w przyklasku tysięcy
mechanicznych dusz, odharczany sen-zwierzenie zwyrodniałej duszy,
rozmiłowanej w okrucieństwie tortur. Stalinowski duch zajadłej w
żądzy dręczenia bolszewii, unurzanej w inspirującej,
robespierowskiej krucjacie pierwowzoru krwawej jutrzenki,
autoannihilującej się w jatce wszelakiej, zindoktrynowanej i na
wpół zidiociałej re-ew-olucji, manifestuje się szaleństwem a
zarazem bezwzględnością przekazu tekstowego. Pierwsze uniesienie,
pierwszej egzekucji, pierwszy spokojny sen po zaspokojeniu zboczonych
żądz... Rozdział III, krótki, ambientowo-industrialny track,
niejako mroczna emanacja tych sennych wybroczyn, muskających
zarażonym powiewem zdeprawowaną świadomość, kroczącą
szwadronami śmierci przez zniszczony świat. Tylko po to, by przejść
w rozdział IV, schizoidalnyi szalony pean ku chwale dyktatora.
Jedynego, któremu posłuszny jest każdy z nas – STRACH. Wiedziony
przerażeniem, zwątolny, wyzbyty oznak oporu, każdy poddaje mu się,
wielbiąc a zarazem nienawidząc. Zdolny do oddania każdego skrawka
świadomości i wspomnień, poddania jego jedynej woli, wiernego
oczekiwania na najmniejszy gest woli... Wypływająca z mglistej
przestrzeni miażdżąca potęgą ściana dźwięku, z której
wyodrębnić trudno gitarę czy sample elektrycznego egzekutora,
poparta wokalem wyszarpywanym z trzewi krypty, niosącym przesłanie
Wielkiego Architekta Przerażenia. Próżno tu szukać odrobiny
przyjemności, o ile nie jest się rozmiłowanym w perwersji, gdzie
labirynt boleści zmieszany z rozkoszą ustępującego bólu własnego
i jego zadawania bliźniemu, tworzy niestabilny eliksir
wysublimowanej ekstazy, wkraczający bezceremonialnie w rozdział V,
mroczny, choć rozkoszny sen każdego tyrana. Krótkie kompendium
utrzymania upragnionej ponad życie (zwłaszcza bliźnich), w swych
skrwawionych rękach - władzy. Bezpardonowo przejętej i umacnianej
na przyczółku waszych zindoktrynowanych świadomości,
znieczulonych na bezwzględną częstokroć prawdę, w natłoku
wtłaczanej przez aberracyjną narrację jedynej, słusznej wizji
prawomyślności. Myślozbrodnia! chciało by się krzyknąć wraz z
orwelowskim, mrocznym chórem poprawiających przeszłość
klakierów. I jedynie tak namiętnie poruszane w lirykach elektryczne
porażenie może przynieść nieco ulgi, dopiero w rozdziale VI –
zimnem ukajającym ambiencie, znad skraju NOCY. Lecz jest to jedynie
przerywnik przed bezwzględnym manifestem rozdziału VII,
obdzierającego ze złudzeń jakiegokolwiek zlęknionego umysłu,
niedopuszczającego przewrotności nieuniknienie nadchodzącego
N.W.O. Sześciominutowa ściana dźwiękowej zagłady, miażdżąca
ciężarem kiloton, wolno przetaczająca się przez groby ludzkości.
Nie uświadczasz tu blastu, bo nie w nim potęga a w beznamiętnie
niszczącym formę życia riffie, spopielającym z namaszczeniem
umykające formy życia. Sample sypiące gradem rozsypujących tafli
luster, wespół z martwym wokalem, niosą wersety złej nowiny.
„Każdy wykształcony człowiek jest przyszłym wrogiem” systemu,
wikłającego w swe pajęcze sieci coraz bezwzględniej.
Przyspieszenie i obijanie werbla w opętańczym tempie to jedynie
rozpaczliwe miotanie się uwięzionej przez pająka muchy... Bo
szczeźnie świat wydany na męki, jako wieszczy rozdział VIII. To
wizja choroby toczącej społeczność dzisiejszego świata niczym
rakotwórcza komórka nadwątlony organ. Nawiązujący klimatem do
Hellraisera, jako i wysłannik Piekieł, zadaje werbalny przedsmak
nadchodzącej agonii poprzedzonej cierpieniem. Ten wieńczący album
rytualny ambient przepełnia przestrzeń odgłosami gongów na tle
rozmywającego się, świszczącego riffu, przechodząc w syrenę
alarmującą przed dywanowym nalotem...
Rzadko
można mieć kontakt z tak żywo nawiązującą do ZŁA muzyką. Nie
chodzi tu o żadne podlegające dualizmowi ocen zaangażowanie w
systemy magiczne czy też w prastare kulty żądające od swych
akolitów składania ofiar krwi. Ta muzyka jest nośnikiem coraz
wyraźniej rysującej się na horyzoncie przyszłości, niosącej
jedynie śmierć dla pozbawionych choćby szczypty konformizmu
jednostek. Bezwzględność wydobywania informacji od zarania
cywilizacji była bezwzględnie niszczącą siłą, nie zwracającą
uwagi na środki którymi osiągała cel. Tak szczegółowy opis
wyzierający z lektury tekstów może napawać przerażeniem, bo gdy
je zgłębić, nie ma się już pewności, czy nie jest to licencia
poetica czy też ubarwiony muzyczną narracją pamiętnik
bezwzględnego oprawcy na usługach pojawiających coraz wyraźniej
sił, a może sił od dawien tu umiejscowionych. Temat przewodni
tortur i narzucania przemocą idei zgodnej z myślą zbiorową, tak
popularny w teoriach spiskowych, rysuje się często w mass-mediach
aż nadto wyraźnie. Autorzy tego krążka jak widać koncepcję tą
podzielili, ubrali ją w chorobotwórcze dźwięki i objawili światu,
zarazem rozsiewając nowy wirus, bo przejście obojętnie obok tej
płyty nie jest możliwe. Ona nie jest zdrowa i pustoszy świadomość.
Może to i lepiej, bo świat nie zachęca do trzeźwego odbioru
otaczającej rzeczywistości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz