Translate

wtorek, 5 kwietnia 2016

OCCULTUM „Towards Eternal Chaos”





Torunium to nie Niodrosia, lecz i jedno i drugie starą zabudową przepełnione, a i to pierwsze wyłoniło ze swych trzewi materiał, który z powodzeniem mógłby powstać w norweskim zagłębiu czarnych samorodków black metalu. Occultum to twór przemianowany z dość doświadczonego na wojennym polu, martwego dziś już płodu o nazwie Amarok. Occultum powstały na jego zgliszczach i jako Fenix z popiołów rozpościerający błony nietoperzych skrzydeł, przesłania światło, by otulić świat jakże kojącą w wiecznym spoczynku - tkaniną mroku. Siedem hymnów, z których pierwszy – End of the light, wprowadza od razu w stan upojenia. Specyficzne, skandynawskie riffy, powoli a jakże owocnie wwiercają się w świadomość, rozsiewając ziarno odwiecznego zła. Powolne, flegmatyczne, a zarazem plugawe i miotające złem riffy, umocnione bijącym niczym cmentarny dzwon basem, nieodzownie kojarzące się z daleką północą. Po minucie przechodzą w miażdżące tornado z samego jądra chaosu, wieszcząc pełne melodii, zawodzące melancholią, szwedzkie łupnięcie. Zdzierany, psychopatyczny wrzask ku chwale Rogatego, nieodzownie towarzyszy tym bluzgom, przechodząc w Wieki Ciemne. Łaciński tytuł nie antycypuje spokoju i ładu, bo nie o to chodzi przy wkładaniu dysku w paszczę odtwarzacza. Kontynuacja w średnio-szybkich partiach arii bluźnierstwa jedynie rozochoca. Skostniałe, szaleńcze, szwedzką polewką kraszone ekwilibrystyki gryfu gromią tak słodko, a wokalne szaleństwa w dwugłosie histeryków bluzgających na wszystkie świętości i nieświętości planety przyzywają drakkary-widma. Norweskie riffy, coraz śmielej rozłupują toporem i zapraszają ku trzeciej odsłonie – Satan's Era. Kawałek ekspresyjny, zachęcający do zbiorowego szaleństwa na deskach sceny, jako i u jej stóp. Czy to podczas nimbem tajemnicy otoczonego gigu czy podczas rehu, nieważne to. Misterium nabiera rozpędu zwłaszcza w połowie utworu, gdy nawiedzeni kapłani owego mrocznego kultu, swymi zaśpiewami wzywają z rozszczelnienia czasoprzestrzeni wdzierające się świetlane istoty. Nieco attillowski pomruk z ery DMDS wespół z typowymi, mayhemowskimi riffami, przechodzący we wrzask chwalący Nieprzyjaciela, doprowadza przepełnioną alkoholem krew do wrzenia. Bifrost między Skandynawskimi fiordami z miastem spod Wisły i Drwęcy został otwarty! Hymn upadłego świata – drżyj (nie)wierny ludu miasta rozgłośni. Koniec jest nieunikniony. Chwalmy go na blackmetalową nutę. Bez zbędnych ornamentów, z rozwianym na wietrze włosiem, pędź, niczym wiedźma na sabbat. W uniesieniu, gdy blast pogania blast a dzika sekcja poniewiera swe instrumentarium. To właśnie jest Kwintesencja Czerni. Kwintesencja black metalu. Po co ta wszechobecna nowoczesność, niszcząca ten gatunek, skrystalizowany niczym kęs rudy przekutej w ostrze w ogniu norweskich świątyń lat 90. Oto obcowanie z najczystszym, w lasach północy kontynentu zrodzonym gatunkiem w jego najczystszej postaci. Skażony nieco deathmetalową mocą, jedynie nabiera bluźnierczej mocy Blasphemy. Ale właśnie to, właśnie ten klasyczny, necro-sound, ten śnieżno-szronisty dźwięk niepokojących riffów, spotęgowanych nisko strojonym basem, te szaleństwo przechodzące w stonowane tempa, gdy histeria wokaliz przechodzi w zawodzenie demonów! Oto dźwięki żywcem wyrwane z epoki lat 90 upadłego w niebyt wieku. Wstręt – odsłona szósta. Kontynuująca dźwiękowej zagłady dla koneserów, dla których czas zatrzymał się 20 lat temu, a i klepsydra nie ma zamiaru uwolnić ziaren pustyni. Takoż i wieńczacy - Gehinnom Gate, oto najlepsze co możliwe a zarazem klasyczne. Miliony kombinacji znanych dźwięków, znane inspiracje. Pełnymi garśćmi czerpane z najdonośniejszych dokonań, wyemitowane w pustkę kosmicznej czerni, gdzie wieczna zmarzlina, gdzie zgrzyt zębów milionów potępieńców. Occultum!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz