Podążając starożytnym szlakiem, klasyczny w deathmetalowej
formule Eteritus, pozostawiwszy za sobą krótki, niewiele ponad
kwadrans trwający debiut sprzed dwóch lat, ponownie wkroczył na
scenę, tym razem z pełnominutażowym materiałem, siejąc
zawieruchę wśród w więszości, zgarbionych już pod batem czasu,
fanów metalu złaknionych klasycznych dźwięków. Klasycznych
dźwięków, bo zakorzenionych w epoce przełomu dekad lat 80/90.
Zawieruchę, bo finezyjnie niczym topór bojowy na polu bitewnym,
materiał śmiało toruje sobie szlak, rozpychając się a gdy
trzeba, krusząc napotykane przeszkody.
Suchy,
toporny wręcz, a zarazem skrawający niczym ostrze tokarki
bezlitośnie wgryzającej się w obrabiany kawałek żelastwa, death
metal, czerpiący – a jakże! - pełnymi garśćmi z klasyków,
głównie szwedzkiej sceny, która na początku lat
dziewięćdziesiątych skutecznie zawojowała europejskie sceny
klubów i festiwali letnich. Bo w tej suchości kryje się, by potem
wręcz wylać strumieniem, spora dawka energetycznej melodii,
spływającej z każdego szarpnięcia strun czy uderzenia w dudniące
niczym wojenne wezwanie – bębny. Solówki wyłaniające się
niczym drakkar ze mgły, szeleszczą mile dla ucha swą pieśń,
zaciągając niczym krzemień ostrzący brzeszczot miecza. Ha! Te
właśnie gitary, jakże nawiązują do ówczesnych tuzów, rodzących
się wraz z gatunkiem pod światłem Słońca sprzed trzech dekad, z
których kilku nadal wiedzie za sobą rzesze, wespół ze zdzieranym
nadmiarem piwa i papierosów wokalem wytwrzaskującego w wikińskim
szale frontmana, nadają temu materiałowi tego wionącego tamtym,
nie do końca przeszłym – specyficznym klimatem. Klimatem
pierwotnej siły, rodzącej się kiedyś, gdy świat był inny, tej
narastającej w każdym doszlifowanym riffe, w każdym dopieszczonym
motywie basu i perskusji, podczas okupionych litrami potu i morzem
piwa, prób w niedofinansowanych, lecz wypełnionych zaangażowanymi
ludźmi, MDKach. Te powiatowe, często przypominające bunkier po
zdobycznej eksploracji Wału Atlantyckiego podczas D-Day salki prób,
wydawały na świat mających świadomość już na starcie swej
znikomej szansy na zawojowanie świata, lecz zdeterminowanych by
grać, by tworzyć dla samego aktu kreacji, wyrażającego ich
samych, dającego upust narastającego w nich z każdym dniem
energetycznego wiru, muszącego w końcu pochłonąć to, co spotka
na swej drodze. A przecież niejednemu z wielu w końcu udało się w
końcu odnieśc choćby namiastkę sukcesu, wieńcząc swą muzyczną
podróż choćby niskonakładową taśmą demo. I taki właśnie jest
ten klimat tego albumu – dziś nazwać by go należało oldskullem,
cokolwiek to słowo powinno wyrażać.Klasyczny, energetyczny, a
jakże zarazem świeży, bo płynący z głębi zaangażowanych
umysłów death metal!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz