Translate

niedziela, 17 lipca 2016

Nekkrofukk „Blood Vomit Tribute to the Infernal Goatlords”



Lord Kaos nie zasypując gruch w popiołach spalonych miejsc kultów, zabeczał przy dźwięku piekielnego dzwonu po raz piąty, krwawo plwając w hołdzie ku czci pierwszych piewców dźwiękowego Sheol. Kilkudziesięciosekundowe intro, to zarazem credo zgromadzonych w podziemiach zgiętych pod bezlitosnym zębem czasu krypt, ze zmurszałych ścian uwalniających zgniliznę i fetor śmierci, już tak niechętnie spoczywającej w jamie nieświętej ziemi, wyłażącej znacząc śluzem podjęty trop. Trop wiodący z czeluści ku bezmiarowi plugawości.
Plugawość pierwsza – nieśmiertelny BATHORY w kultowym Wezwaniu z Grobu, niezniszczalnym utworze wszechczasów, z obowiązkowym ukłonem w kierunku nieprzewidującego takich przyszłych konotacji Chopina. Marsz Załobny jeszcze nigdy dotąd w tysiącach wersji tego utworu, nie zabrzmiał tak złowróżbnie, niosąc wizję wykopanych jam, równo przyjmujących niezależnie od statusu społecznego czy własnej samooceny. Bo zagrzebany, zapomniany, w zimnym i bezimiennym grobie, każdy wyda ostatni skowyt. Miażdżąca, spowolniona i zbrutalizowana wersja Nekkrofukk powoli spływa z głośników, niosąc dźwięk gongu wraz z lepkimi riffami znad Sztokholmskich kanałów i wysepek, wiodąc ku bałtyckim fiordom. Plugawość druga – kultowy HELLHAMMER w swym opętańczym walcu Horus/Agressor sprzed ponad trzech dekad (a tak, pierwotnie wyżygany w '84), w odsłonie A.B. 2016 autorstwa Kozojeba to majstersztyk zgnilizny. Zgnilizny spływającej czarnym śluzem z CDka i limitowanej taśmy, a to przecież plwocina z płuc samego Diabła. Uuughhhh!! jako rzecze Lord K, tako i rzekł przed laty Tom G. Warrior. Sterylniejszy dźwięk nie ujmuje temu utworowi ani krztyny kultowości. Pasjonat odgywający z brawurą ów szlagier maltretował swój sprzęt hi-fi nad pierwotną wersją z pewnością nie jeden raz. Ostatni rozdział nie został spisany – sparafrazował Cronosa L.K., bowiem nadszedł czas na Plugawość trzecią – bluźnierczy VENOM w sztandarowym Przymierzu z Szatanem to już po prostu sygnał do ostrej black'n'roll-owej zabawy, gdy wypełnione piwem i siarką żyły przetłoczą kwas alkoholowy do mózgów, aby pełny niekontrolowanej furii organizm doznał pełnej ekstazy. Różni muzycy zmierzyli się z tym utworem, ale nikt dotąd nie nadał mu tak luźnej rockowej atmosfery a zarazem nie wykrzesał tej pierwotnej siły, obciekającej smołą z kotła potępionych, bo zagranej z iście diabelską manierą doom-black. Wplecione w to, monstrualne wręcz klawisze, z rzadka pojawiające się – ubarwiają, o ile gęstniejąca z każdą nutą czerń może być bardziej barwną. Ostatnim przyczynkiem gangreny musi być splunięty jako czwarty w otwartą czeluść ropiejącej rany, wiecznie inspirujący BEHERIT i jego Wrota Nanna. Przekraczanie Wrót Sin dokonane pierwotnie przez trójcę opętanych Finów w '93, zostało doprowadzone do muzycznej perfekcji. Surowy dźwięk i towarzyszący mu bród to nie wszystko, bo spotęgowany do granic możliwości brutalizm gromów basu i ściągający swym ciężarem tonaż gitarowych riffów wespół z dudniącym z dna rozszczelnienia między światem materialnym a Przestrzeniami Zewnętrznymi wokalem, powielają upiorną melodię, kiedyś odegraną na przestrzeniach pustyni przez demony o psich twarzach, co kiedyś ujrzał i spisał pogrążający się w szaleństwie poznania niepojętego dla zmysłów ludzkich on, szukający mocy po wszystkich Strefach.

Dwadzieścia kilka minut hołdu dla tych, co złożyli kamień węgielny pod to co ukształtowało każdą kolejną falę muzycznej fascynacji niespokojnym dźwiękiem. Najlepszy z tribute albumów ostatnich dekad, nacechowany duchem tożsamości i indywidualności jego autora, a zarazem nie naruszający koncepcji pierwowzorów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz