Lord
Kaos nie zasypując gruch w popiołach spalonych miejsc kultów,
zabeczał przy dźwięku piekielnego dzwonu po raz piąty, krwawo
plwając w hołdzie ku czci pierwszych piewców dźwiękowego Sheol.
Kilkudziesięciosekundowe intro, to zarazem credo zgromadzonych w
podziemiach zgiętych pod bezlitosnym zębem czasu krypt, ze
zmurszałych ścian uwalniających zgniliznę i fetor śmierci, już
tak niechętnie spoczywającej w jamie nieświętej ziemi, wyłażącej
znacząc śluzem podjęty trop. Trop wiodący z czeluści ku
bezmiarowi plugawości.
Plugawość
pierwsza – nieśmiertelny BATHORY w kultowym Wezwaniu z Grobu,
niezniszczalnym utworze wszechczasów, z obowiązkowym ukłonem w
kierunku nieprzewidującego takich przyszłych konotacji Chopina.
Marsz Załobny jeszcze nigdy dotąd w tysiącach wersji tego utworu,
nie zabrzmiał tak złowróżbnie, niosąc wizję wykopanych jam,
równo przyjmujących niezależnie od statusu społecznego czy własnej
samooceny. Bo zagrzebany, zapomniany, w zimnym i bezimiennym grobie,
każdy wyda ostatni skowyt. Miażdżąca, spowolniona i
zbrutalizowana wersja Nekkrofukk powoli spływa z głośników,
niosąc dźwięk gongu wraz z lepkimi riffami znad Sztokholmskich
kanałów i wysepek, wiodąc ku bałtyckim fiordom. Plugawość druga
– kultowy HELLHAMMER w swym opętańczym walcu Horus/Agressor
sprzed ponad trzech dekad (a tak, pierwotnie wyżygany w '84), w
odsłonie A.B. 2016 autorstwa Kozojeba to majstersztyk zgnilizny.
Zgnilizny spływającej czarnym śluzem z CDka i limitowanej taśmy,
a to przecież plwocina z płuc samego Diabła. Uuughhhh!! jako
rzecze Lord K, tako i rzekł przed laty Tom G. Warrior. Sterylniejszy
dźwięk nie ujmuje temu utworowi ani krztyny kultowości. Pasjonat
odgywający z brawurą ów szlagier maltretował swój sprzęt hi-fi
nad pierwotną wersją z pewnością nie jeden raz. Ostatni rozdział
nie został spisany – sparafrazował Cronosa L.K., bowiem nadszedł
czas na Plugawość trzecią – bluźnierczy VENOM w sztandarowym
Przymierzu z Szatanem to już po prostu sygnał do ostrej
black'n'roll-owej zabawy, gdy wypełnione piwem i siarką żyły
przetłoczą kwas alkoholowy do mózgów, aby pełny
niekontrolowanej furii organizm doznał pełnej ekstazy. Różni
muzycy zmierzyli się z tym utworem, ale nikt dotąd nie nadał mu
tak luźnej rockowej atmosfery a zarazem nie wykrzesał tej
pierwotnej siły, obciekającej smołą z kotła potępionych, bo
zagranej z iście diabelską manierą doom-black. Wplecione w to,
monstrualne wręcz klawisze, z rzadka pojawiające się –
ubarwiają, o ile gęstniejąca z każdą nutą czerń może być
bardziej barwną. Ostatnim przyczynkiem gangreny musi być splunięty
jako czwarty w otwartą czeluść ropiejącej rany, wiecznie
inspirujący BEHERIT i jego Wrota Nanna. Przekraczanie Wrót Sin
dokonane pierwotnie przez trójcę opętanych Finów w '93, zostało
doprowadzone do muzycznej perfekcji. Surowy dźwięk i towarzyszący
mu bród to nie wszystko, bo spotęgowany do granic możliwości
brutalizm gromów basu i ściągający swym ciężarem tonaż
gitarowych riffów wespół z dudniącym z dna rozszczelnienia między
światem materialnym a Przestrzeniami Zewnętrznymi wokalem,
powielają upiorną melodię, kiedyś odegraną na przestrzeniach
pustyni przez demony o psich twarzach, co kiedyś ujrzał i spisał
pogrążający się w szaleństwie poznania niepojętego dla zmysłów
ludzkich on, szukający mocy po wszystkich Strefach.
Dwadzieścia
kilka minut hołdu dla tych, co złożyli kamień węgielny pod to
co ukształtowało każdą kolejną falę muzycznej fascynacji
niespokojnym dźwiękiem. Najlepszy z tribute albumów ostatnich
dekad, nacechowany duchem tożsamości i indywidualności jego
autora, a zarazem nie naruszający koncepcji pierwowzorów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz