Translate

środa, 3 sierpnia 2016

Odour of Death self titled ep



Cuchnie ta śmierć. Pieści nozdrza smukłymi palcami woni rozkładu, wspinającego się z grobowej jamy ku krainie żywych, rozkosznie kusząc ich powabnym gestem, by zrobili ten ostateczny, wyzwalający z ograniczającej materialności krok. Kroczy zwiewnie przez czekające żniw pola uprawne wykopanych mogił... Wraz z wonią martwej tkanki wspina się pleśniowy mech, zastygając lawą w krwisty kożuch. Czemuż, ach czemuż ten byt staje się nieznośny, czemuż ta konopna pętla wykrawa z widocznej rzeczywistości bramę w kolorycie obsydianu, jakże promieniującą na tle aksamitu beznadziei... Czemuż, ach czemuż, ten błysk ostrza u nadgarstków statuł, rozświetla mroki życiowych koszmarów ekstatycznym wykwitem adrenalinowego upojenia... Swąd Śmierci, kolejny blackmetalowy byt na krajowej scenie, rosnący na emigracyjnej glebie, nie mniej skażonej wirusem perwersji, wielbieniem upragnionej śmierci i deprawacji. Czteroutworowa epka, zaledwie 20 parę minut wzniosłych ku tronom szubienic dźwięków, wystarczających, by popchnąć ku temu ostatecznemu krokowi, bo nie tyle warstwa dźwiękowa, a jakże – hołdująca starej, północnej szkole black metalu, ale i teksty, jak najbardziej - są poradnikiem dla przyszłych samobójców. Listopadowa noc, pełnia, księżycowy warkocz oświetlający ścieżkę, zapach krwi.... tak... oto Ona, krocząca Pani przez pola żniw Ponurego Kosiarza...
  1. jakże zwodniczy potrafi być dźwięk, swobodnie ulatujące ku nieboskłonom nuty, kojarzące się z zimną falą lat 80-tych, wpadające niemalże w hołd dla the Cure, oszukują przez pierwsze kilkadziesiąt sekund, aby uderzyć z impetem. Metalowym impetem, tłucząc w twarz zimnymi a zarazem ostrymi riffami, niczym drżąca w dłoniach straceńca, od lat nie używana, rdzawym skrzepem pokryta brzytew. Na końcu tunelu nie ma światła, życie jest gównem, ty jesteś niczym – wywrzaskuje podmiot liryczny, propagując skrajny nihilizm. Sprawnie działająca machineria tętni, tłocząc endorfiną syte litry zczerniałej krwi z otwartych arterii pękłego węzła strun wszechświata, choć nie słabnie nawet na chwilę, staczając się w przepaście grobowych jam.
  2. wolny, marszowy, jakże przepełniony mocą i... omszały, niczym zapomniany przez świat skrawek lasu. Idealnie, bo ascetycznie wplecione klawisze, tworzą nastrój sunącej potokiem smoły, oblepiającej złem całą otaczającą aurę. Wiem kim jesteś, wiem co zrobisz. Zabij, zabij, zabij... zabij, dla Diabła... opętane Złem wersy pchają do zbrodni, sączą w umysł jad, a jedynej pożywki jakiej potrzebują owe zamieszkujące wasze głowy demony, to proste, swobodnie spływające ku otchłani Piekła riffy i niosące transowy rytm bębny. Ornamenty dudniącego basu, jak klinga w czarciej łapie potęgują brzmienie, celnym ciosem penetrując tkankę. Nie będzie lepiej...
  3. żywszy, podnoszący z martwicznego snu potok klasycznych dźwięków, nieodparcie snujący skojarzenia z płynną melodyjnością dokonań Mgła i innych związanych z Black Lodge formacji. Prostota kompozycji, nieustannie, monotonnie niczym zawodzenie akolitów w kazamatach prastarych świątyń, powtarzane riffy i melodie plus marszowo wybijane tempa. usłyszcie wołanie... przeze mnie przemawiasz głosem twym... jestem twoim prorokiem – ponownie zawodzi Kolan, przechodząc ku deklamacjom przywołującym Noc. Świdrujący świadomość gitarowy riff przenika świadomość, udrażniając drogę artykułowanych w trzypanelowym digipacku tekstów, co rusz zwodząc jedynie ku krawędzi, na pola uprawne wykopanych mogił... żniwa czas zacząć...
  4. Wieńczący, tytułowy, instrumentalny utwór - nomen omen. Przewodnik ku ostatniemu miejscu spoczynku. Gdzie Jej Odór jest nic nie znaczącą codziennością, samozapadającą się w sobie megalityczną materią, dźwiękiem i światłem, skąd nawet czas nie ucieknie. Zamknięci na wieczność w Czarnej Dziurze trumien niebytu, czekający na kolejny Wielki Wybuch... Zbyt spokojna kompozycja, klimatem swobodnego dryfu w nieznane, daje jasny sygnał, że to koniec. Choć zapewne koniec wieńczący jedynie ten mały materiał a wieszczący pełnominutażowy debiut.

Czas zweryfikuje. Jak zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz