Rozpalcie
stosy! Niech płonie świat! Królestwo wyrosłe w bezgranicznej
czeluści, rozwarło swe wrota uwalniając nieprzeniknioną czerń.
Stalowe monstra pełznąc krwistymi bagnami rozoranych szrapnelami
pól, od Verdun po Haar Megiddo, wypluły z zasklepionych blizną
dziesięcioleci jam, ponownie przebudzonych z grobowego odrętwienia.
Oto nadszedł czas by przekląć świat. By wysłuchać siedmiu
autorskich grobowych pieśni pochwalnych przesączających się
jadowitymi larwami krwiskoszczerniałych stróg z otchłani
cierpienia, w jej trzeciej, wielkiej odsłonie. Półgodzinne
metalowe tornado zesłane na ten podły skrawek skały krążący
eonami wokół ognistej kuli, uzurupującej sobie miano centrum
świata, niczym kolejna z plag o zasięgu globalnym, ponownie sieje
wieszczące plon zniszczenia ziarno zła. Werble wojny miażdżące
narząd słuchu wespół z wyszarpywanymi ze studzien odgłosami
ucztujących na ich dnie ghouli, miotają w eter gromy. Brzeszczoty
ociekających zgniłą tkanką riffów uderzają z każdym kolejnym
szarpnięciem by rozjątrzyć zainfekowane rany. Ponure katakumby
wypełnił ponownie dźwięk wypełnionego najczystszą furią death
metalu, generowanego przez cienie trojga hołdujących starożytnemu
Mrokowi naprawdę wkurwionych ludzi o niebanalnym dorobku, jakże
istotnym dla rozwoju krajowej sceny. Sceny która nareszcie ponownie
została wyrwana z cienia, zdawało by się że wiecznego snu
wtórności i jednolitych inspiracji pogrążających ją w trudnych
do odróżnienia bezambicyjnych i jakże popularnych dla mas,
tworach. Bryła zastygłego w monolit obsydianu musi wkrótce runąć
obrócona w gruz, by spośród okruchów wyłuskać hartowane w
implozyjnym ciśnieniu przeciwności losu nowe, na wpół oszlifowane
diamenty. Czarnego, zeszklonego w wulkanicznym wyziewie wściekłej
energii splunięcia trzewi ziemi, zastygłego w cromlechach, jednakże
nie kruszcie...
Osiem
kompozycji wtłoczonych w ułudne srebro plastikowego krążka
przygniata swym bezkompromisowym ciężarem, bo oto autorski materiał
został zwieńczony zbrutalizowaną wersją
wczesnodartkthorone'owskiego Cromlech, który wprawdzie pozbawiony
został owych zionących pierwotną zmarzliną dalekiej północy,
prymitywnych, lecz zaciągających ociężałą, zaszronioną kotarą
pełznącego i duszącego mroku – klawiszy, lecz odegrany nieco
szybciej a i potężniej i brudniej, idealnie dopełnia ten materiał,
uderzając lodowym młotem, po którym pozostaje jedynie zmiażdżone
kowadło niedosytu. Ognisty walec kompozycji mieli w średnio
szybkich tempach, rozsądnie dawkując też i przyspieszenia,
zagważdżające monolitycznym ciężarem, przeszywających żywą
tkankę gitarowych pocisków, nierzadko zawodzących solówką,
wyjącą potępieńczym skowytem z dna Sheol. Przygniatający ciężar
brzmienia unoszącego się nad wszystkim szarpanego bezlitośnie
basiska i zwierzęco okładanych bębnów, wgniata w fotel
dogorywających przed emiterami dźwięków tych adeptów dźwiękowej
rozwały, którzy nieroztropnie sięgnęli po ów nośnik.
Furiastyczne wokalizy wylewające się z przepalonego siarką gardła,
rozdają sztychy i cięcia, niczym komendy setników piekielnych
kohort, wiodących swych podkomendnych przez rozszczelnienia wymiarów
ku miejscu ostatecznego rozwiązania odwiecznego sporu.
Dźwiękowe
barbarzyństwo zaprezentowane w grobowych psalmach, stawia
niewątpliwie zaangażowanych w powołanie do życia Królestwa
oprawców w czołówce bestialskiego death metalu, który swą
zardzewiałą kosą rznie brutalnie, bardziej szarpiąc niż
ścinając... Królestwo potępionych rozwiera swe wrota!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz