Translate

poniedziałek, 26 września 2016

KINGDOM „Sepulchral Psalms from the Abyss of Torment”




Rozpalcie stosy! Niech płonie świat! Królestwo wyrosłe w bezgranicznej czeluści, rozwarło swe wrota uwalniając nieprzeniknioną czerń. Stalowe monstra pełznąc krwistymi bagnami rozoranych szrapnelami pól, od Verdun po Haar Megiddo, wypluły z zasklepionych blizną dziesięcioleci jam, ponownie przebudzonych z grobowego odrętwienia. Oto nadszedł czas by przekląć świat. By wysłuchać siedmiu autorskich grobowych pieśni pochwalnych przesączających się jadowitymi larwami krwiskoszczerniałych stróg z otchłani cierpienia, w jej trzeciej, wielkiej odsłonie. Półgodzinne metalowe tornado zesłane na ten podły skrawek skały krążący eonami wokół ognistej kuli, uzurupującej sobie miano centrum świata, niczym kolejna z plag o zasięgu globalnym, ponownie sieje wieszczące plon zniszczenia ziarno zła. Werble wojny miażdżące narząd słuchu wespół z wyszarpywanymi ze studzien odgłosami ucztujących na ich dnie ghouli, miotają w eter gromy. Brzeszczoty ociekających zgniłą tkanką riffów uderzają z każdym kolejnym szarpnięciem by rozjątrzyć zainfekowane rany. Ponure katakumby wypełnił ponownie dźwięk wypełnionego najczystszą furią death metalu, generowanego przez cienie trojga hołdujących starożytnemu Mrokowi naprawdę wkurwionych ludzi o niebanalnym dorobku, jakże istotnym dla rozwoju krajowej sceny. Sceny która nareszcie ponownie została wyrwana z cienia, zdawało by się że wiecznego snu wtórności i jednolitych inspiracji pogrążających ją w trudnych do odróżnienia bezambicyjnych i jakże popularnych dla mas, tworach. Bryła zastygłego w monolit obsydianu musi wkrótce runąć obrócona w gruz, by spośród okruchów wyłuskać hartowane w implozyjnym ciśnieniu przeciwności losu nowe, na wpół oszlifowane diamenty. Czarnego, zeszklonego w wulkanicznym wyziewie wściekłej energii splunięcia trzewi ziemi, zastygłego w cromlechach, jednakże nie kruszcie...
Osiem kompozycji wtłoczonych w ułudne srebro plastikowego krążka przygniata swym bezkompromisowym ciężarem, bo oto autorski materiał został zwieńczony zbrutalizowaną wersją wczesnodartkthorone'owskiego Cromlech, który wprawdzie pozbawiony został owych zionących pierwotną zmarzliną dalekiej północy, prymitywnych, lecz zaciągających ociężałą, zaszronioną kotarą pełznącego i duszącego mroku – klawiszy, lecz odegrany nieco szybciej a i potężniej i brudniej, idealnie dopełnia ten materiał, uderzając lodowym młotem, po którym pozostaje jedynie zmiażdżone kowadło niedosytu. Ognisty walec kompozycji mieli w średnio szybkich tempach, rozsądnie dawkując też i przyspieszenia, zagważdżające monolitycznym ciężarem, przeszywających żywą tkankę gitarowych pocisków, nierzadko zawodzących solówką, wyjącą potępieńczym skowytem z dna Sheol. Przygniatający ciężar brzmienia unoszącego się nad wszystkim szarpanego bezlitośnie basiska i zwierzęco okładanych bębnów, wgniata w fotel dogorywających przed emiterami dźwięków tych adeptów dźwiękowej rozwały, którzy nieroztropnie sięgnęli po ów nośnik. Furiastyczne wokalizy wylewające się z przepalonego siarką gardła, rozdają sztychy i cięcia, niczym komendy setników piekielnych kohort, wiodących swych podkomendnych przez rozszczelnienia wymiarów ku miejscu ostatecznego rozwiązania odwiecznego sporu.
Dźwiękowe barbarzyństwo zaprezentowane w grobowych psalmach, stawia niewątpliwie zaangażowanych w powołanie do życia Królestwa oprawców w czołówce bestialskiego death metalu, który swą zardzewiałą kosą rznie brutalnie, bardziej szarpiąc niż ścinając... Królestwo potępionych rozwiera swe wrota!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz