Translate

czwartek, 1 grudnia 2016

CHRIST AGONY "Legacy"



Zgięty pod batem czasu drzewiec męki jęknął gdy skrwawiony strzęp zawisł na hakach bretnali by oddać w bólu ostatnie tchnienie. W szklistym oku księżyca zastygł grom, zimnem spływający błysk skrywanego, za po raz dziewiąty rozwartym na oścież wrót MROKU kilimem. Dziewiąta duża płyta, jedenasty materiał studyjny, dwunaste oficjalne wydawnictwo, trzynasty autorski materiał, nie licząc kompilacyjnych wznowień. Cezar po raz kolejny pchnął włócznię Longinusa w skrwawiony bok, kończąc agonię... Koło czasu zatoczyło ponownie pętlę, doznając rozwarstwienia, by po strunach wszechświata spłynęła zaczerpnięta z otchłani kosmosu, a może wypchnięta z piekielnych czeluści, przed ponad dwoma dekadami MOC. Nawiązanie do pierwszych płyt, którymi świat został naznaczony palcem Diabła już w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia jest bardzo mocno słyszalne, choć wyartykułowane w odpowiednio zmodernizowanej, przystającej do współczesności formie. Potęga i przytłaczający ciężar riffów, powoli sączących się arteriami głośników w tempie narzucanym z wolna przez marszowo wybijane rytmy przechodzi metamorfozy by ostatecznie gnać niczym rozochocona wiedźma zdążająca na sabbat wraz z mroźnym, północnym wichrem. Klimat kvltowego „Moonlight”, wieńczącego nieświętą trylogię sprzed lat, unosi się nad całą produkcją, bo i charakterystyczne, ulatujące ku nieboskłonom riffy, jątrzone dźwiękiem klasycznej gitary, miażdżone perfekcyjnie bitą perkusją, wprost wylewają się hektolitrami płynnej stali, co jest najmocniej słyszalne na drugim, jakże rewelacyjnym „Sigillum Diaboli”. Nie brak jest nawiązań do surowej ale jakże treściwej, złem wręcz wypełnionej potęgi gitarowych kompozycji z aktu II, gdzie amorficznie przechodziły one w płynną melodię, która tak idealnie komponuje się z charakterystycznym wokalem Cezara, co z brawurą odegrane zostało w „Pieczęci Czarnego Płomienia”. Przepełniona churałami nabiera wręcz świątynnego klimatu, gdy oczyma wyobraźni można ujrzeć gdzieś we mgle majaczących akolitów prastarych kultów, pogrzebanych w piaskach uwięzionych w miechach klepsydry bogów. Dźwięki w żarnach czasu mielone od publikacji poszczególnych elementów Trylogii przetrwały, choć w naruszonej strukturze, która odrzuciwszy zbędną warstwę kruszca, odsłoniła jedynie doskonalszy kształt, od lat skrywany w bryle ideału. Perkusja odegrana w mistrzowski sposób przez zaproszonego na sesję nagrań Daraya jest wręcz perłą tego materiału, bo wyprowadza muzykę tej formacji, czy może ze względu na niekwestionowaną rolę lidera – Cezara, raczej projektu, na nieznane dotąd wody. Wielowątkowość wyrażona w precyzyjnej i doskonałej formie, opływająca w improwizacje wykwitłe podczas niejednej próby, uwieczniona w trzech dowolnych do wyboru nośnikach, winduje tę płytę na muzyczne szczyty blackmetalowego Panteonu. Czarna Krew Wszechświata oraz Koronacja, nagrane na nowo, dostają nowej tożsamości, przebijając wersję z poprzedzającej epki, krusząc je wręcz swą potęgą oraz przestrzennością, udoskonalając wizjonerstwem. Zamykająca oficjalny program płyty Spuścizna Grzechu i Krwi, to monument, pnący się niczym mityczna wieża Babel, ze szczytu której miotane ku oku słońc, niczym kamienie klątw, spływają dźwięki. Smutek i melancholia wyrażone agresją i skreślone bólem, wolno pną się wężowym śladem dusząc gitarowe smagnięcia riffów przy akompaniamencie rytualnych bębnów. Dziewięciominutowy, przytłaczający moloch, nawiązujący niemalże do debiutanckich, rozwlekłych kamieni żaren diabelskiego młyna Nieświętego Przymierza. Całość ukoronowana została tytułowym, choć nieujętym w trackliście bookletu utworem, który mógłby znaleźć się na programie niedocenionej Demonologii, okraszony polskojęzycznym, deklamowanym tekstem, powolny pochód przez mgłę uroczyska, jedynie przy wątłym wsparciu delikatnie sunącej się w oparach gitary. Oto nowe oblicze Christ Agony, a jakże pierwotne. Naznaczone w spękanym zwierciadle rytem czasu, niekoniecznie starczą blizną upływającego czasu a raczej wyrazistszym ruchem dłuta odłupującego zbędny kamień, by dotrzeć do skrywanego w granicie dzieła idealnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz