Z
głębi bytomskich jam, z haszy sal prób i nor koncertowych izb
klubów, mniejszych czy większych, spłynęło po raz kolejny
Pierwotne Opętanie. Więc może jednak nie jest już ono tak
dziewicze, ale nadaj upaja tym cierpkim sokiem owocu zakazanego, czy
może już przegniłego uwodzicielskim, sfermentowanym sokiem
grzechu. Spłynęło nieświętym słowem miotanym ustami dwóch
piewców diabelskiej ewangelii przy akompaniamencie kakofonii
dźwięków generowanych instrumentarium szyderczej trójcy kapłanów
Zła. Szalone lata osiemdziesiąte wieku XX, podobno wieku fałszywych
proroków, choć w zestawieniu z dzisiejszymi szarlatanami –
kapłanami przeróżnych kultów materii oraz (pseudo)ducha
(upadłego), bynajmniej nie tylko religijnych – to chyba jednak
wieku niewinności, ponownie tryumfują. Spomiędzy tytułowych
światów wypływa strumieniami siarczysta heavy thrash metalowa
diabelska konkwista, sącząc monumentalnie i powolnie najczystszy
czarci jad przez nieomal trzy kwadranse. Polskojęzyczne teksty
emitowane w zainfekowaną przestrzeń kosmosu charakterystycznym
głosem Weronisa trafiają na żyzny grunt i kiełkują zbożami zła
po raz już czwarty, przygotowując zdeprawowane umysły do żniw.
Bez spektakularnych i karkołomnych, zwodzących na manowce przesytu
formy ponad treść, muzycznych popisów i bez ekscentrycznego,
zaciemniającego obraz wizjonerstwa, trio opętańców jak zawsze
zaprezentowało co najlepsze w klasyce powinno było się znaleźć a
czego dekady temu zabrakło, czego ówczesne horyzonty wyobraźni nie
obejmowały, umysły nie antycypowały a i studyjne możliwości nie
były w stanie jeszcze przez kolejne długie lata zaproponować. Tak
być może powinien dziś brzmieć KAT, gdyby nie nastąpił w nim
rozłam, ale i tak punktem odniesienia jest schyłek lat
osiemdziesiątych, zsyłający ich najdonoślejsze dokonania będące
inspiracją dla całej krajowej sceny a dla DGB już od pierwszego
wydawnictwa w szczególności. Ciężkie i szorstkie riffy ubarwione
melodią skrzypiec w Czarcim Zmierzchu, idealnie wyrzynają
brzeszczotami dźwięków swą lożę pomiędzy dźwiękami
zapełniającymi płytę. Potęga ponownie pojawiającej się w
dorobku waltorni uzupełnia dźwiękowy obraz powolnie trawiącego
świat ognia. Gdy trzeba, wizjonersko, choć oszczędnie, by stworzyć
poczucie narastającej grozy, uwidaczniają się wplecione w całość
klawisze. Tworzą tło przytłaczającej świadomość niepewności,
duszącej niczym cmentarna mgła, wysysająca z powietrza każdy
pierwiastek życia. A czasem nadają monumentalności, jak choćby w
stanowiącym kolejne credo muzyków – A gdyby tak..., w którym
Weronis melodeklamując zadaje ciężkostrawne dla bogobojnych i
sprawiedliwych pytania natury filozoficznej. Otwórz oczy, przerwij
swą modlitwę... tako rzecze zakapturzony bard Ciemności. Nie lękaj
się!!! nie!!! tako przemawia niczym trybun diabelskiego senatu,
upowszechniając idee wolności, czy może po prostu duchowego
wyzwolenia. Sunące piekielnymi alejami solówki wspomagane
klasycznym dudnieniem basiska, niczym werble wojny, budzą z mogił
na wieki śpiących, przyzywając dawno zapomniane brzmienia, sprzed
trzech dekad, a jakże nowocześnie zaaranżowane. Czasem śpieszą
niczym grom rozszarpujący bezlitośnie odwieczną kotarę nicości,
skrywającą wszechrzecz przed ludzkim, ułomnym okiem –
zwierciadłem niedoskonałego umysłu, tak zamkniętego na
wykraczającą poza dogmat wiedzę. Spiesząc się, śpiesząc, a
czasem przystopując niczym w zadumie. Słońce schowane za dalekim horyzontem... czarno wieszczy zerkając w głębinę lustra nocy nad
kartami tarota gdy misternie palcami kreśli kolejne runy na gryfie rzężącej gitary...
Taki
oto jest ten nowy DGB. Zakotwiczony w klasyce, wprost ją
gloryfikujący a jednak w jej ramach, mimo oczywistych inspiracji jej
dokonaniami, emanujący własną tożsamością, bo wypełniony
niekonwencjonalnymi rozwiązaniami. A i tak od pierwszej nuty już
masz pewność jaką hordę gościsz w odtwarzaczu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz