Przez
pięć lat przebywali na samym dnie Sheol, dwakroć dając zaledwie
symboliczny znak swej tam bytności, publikując kultowy na dziś
dzień singiel oraz mini z rarytasami. Nie pokutowali tam za swe czy
czyjekolwiek winy, bo nigdy nie utracili swego raju. Zresztą, po cóż
im on skoro nigdy tam nie planowali trafić. Ich to miejsce - stolica
piekieł, która otwiera od dekad przed nimi swe wrota, bo nim pożoga
spopieliła dalekie północne fiordy, oni już taśmami demo
„Pandemonium” oraz „Devilri” wznosili kult Rogatego na
katafalki podczas scenicznych sztuk. Duch bajronicznego bohatera od
nieomal trzech dekad przemawia ustami Paula, który i tym razem
pozostając w konflikcie z obecnym światem, artykułuje wersety
sprzeciwu. Świat coraz bardziej pełen niegodziwości i
sprzeczności, tak naprawdę dąży do zaspokojenia swych namiętności
tylko dzięki szczodrości waszych kieszeni, które w naiwności lub
wierze w cokolwiek, otwieracie mniej lub bardziej nieświadomie.
Pasterze coraz bardziej otumanianych spływającą z mass-mediów
propagandą stad, sprytnie manipulują owcami na platformie egregorów
czy jak kto woli matryc wszechświata. Nieistotne staje się to dziś,
kto szarpie strunami energetycznymi, bo choćbyśmy najbardziej
uświadomieni wyrwali się ze snu-ułudy zwanej rzeczywistością,
jej czasem i ze złota ukute kajdany i tak będą ciążyć,
nieprzyjemnie ciągnąc ku przyziemności. Ale, nie skupiajmy się aż
tak bardzo na filozoficznym wymiarze tekstów, które każdy odczyta
inaczej, pozwólmy raczej spłynąć dominującemu nad srebrem dysku
zapisu cyfrowej mowy bożka cywilizacji, ustami cywilizacyjnego maga.
On, bezusty a jednak mówiący, arteriami głośników przemawia ku
studniom waszych świadomości. Przez trzy kwadranse, wypełniony
gęstym gitarowym riffem, powolnie sunący wśród nieustannie
dudniących szamańskim rytmem bębnów gęsty dźwiękowy nurt,
wprowadza w trans. Świadomość coraz bardziej zakotwiczona w czerni
kosmicznej bezwymiarowości, wysysana z każdym sztyletem solówek
tnących niematerialny byt w rytuale przejścia, podąża. Podąża
za melodią ukrytą za głębokimi, emanującymi emocjami wokalizami
idealnie zsynchronizowanymi z miażdżącym basem, wiodącym pewnym i
równomiernym krokiem przez pola dźwiękowych erupcji. Sunące
powolnym marszem dźwięki wypełniających srebrny dysk dziewięciu
kompozycji rozpalają odtwarzacz przy każdym przyspieszeniu ogólnie
dominującego powolnego, miażdżącego z siłą obelisku tempa,
które swe ogniste brzmienie okasza wirtuozerskimi wędrówkami po
gryfach. Niebanalne, przestrzenne, rozpływające się przestrzeni po
to by ponownie powrócić, niczym spopielony i ponownie
zmaterializowany mityczny Feniks. Unoszące się niby dym kadzideł,
niosąc niewypowiedziane słowa. Tworząca duszną i przygniatającą
atmosferę postępującej w izolacji nieprzeniknionej ciemności -
klaustrofobii, rozjaśniana ognistymi robakami, niczym żyjące
odrębnym bytem - solówek, trzykwadransowa podróż ku
nihilistycznemu zatraceniu, jak każda doza hedonistycznej uciechy,
musi ustąpić szarości ciszy codzienności. Szarości w której
egzystujemy w oczekiwaniu na kolejny, niosący mnogość doznań
bodziec. Bodziec nas wybudzający, a może właśnie w tym śnie
łaskawym swym dotykiem pogrążającym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz