Translate

niedziela, 4 czerwca 2017

PANDEMONIUM Nihilist



Przez pięć lat przebywali na samym dnie Sheol, dwakroć dając zaledwie symboliczny znak swej tam bytności, publikując kultowy na dziś dzień singiel oraz mini z rarytasami. Nie pokutowali tam za swe czy czyjekolwiek winy, bo nigdy nie utracili swego raju. Zresztą, po cóż im on skoro nigdy tam nie planowali trafić. Ich to miejsce - stolica piekieł, która otwiera od dekad przed nimi swe wrota, bo nim pożoga spopieliła dalekie północne fiordy, oni już taśmami demo „Pandemonium” oraz „Devilri” wznosili kult Rogatego na katafalki podczas scenicznych sztuk. Duch bajronicznego bohatera od nieomal trzech dekad przemawia ustami Paula, który i tym razem pozostając w konflikcie z obecnym światem, artykułuje wersety sprzeciwu. Świat coraz bardziej pełen niegodziwości i sprzeczności, tak naprawdę dąży do zaspokojenia swych namiętności tylko dzięki szczodrości waszych kieszeni, które w naiwności lub wierze w cokolwiek, otwieracie mniej lub bardziej nieświadomie. Pasterze coraz bardziej otumanianych spływającą z mass-mediów propagandą stad, sprytnie manipulują owcami na platformie egregorów czy jak kto woli matryc wszechświata. Nieistotne staje się to dziś, kto szarpie strunami energetycznymi, bo choćbyśmy najbardziej uświadomieni wyrwali się ze snu-ułudy zwanej rzeczywistością, jej czasem i ze złota ukute kajdany i tak będą ciążyć, nieprzyjemnie ciągnąc ku przyziemności. Ale, nie skupiajmy się aż tak bardzo na filozoficznym wymiarze tekstów, które każdy odczyta inaczej, pozwólmy raczej spłynąć dominującemu nad srebrem dysku zapisu cyfrowej mowy bożka cywilizacji, ustami cywilizacyjnego maga. On, bezusty a jednak mówiący, arteriami głośników przemawia ku studniom waszych świadomości. Przez trzy kwadranse, wypełniony gęstym gitarowym riffem, powolnie sunący wśród nieustannie dudniących szamańskim rytmem bębnów gęsty dźwiękowy nurt, wprowadza w trans. Świadomość coraz bardziej zakotwiczona w czerni kosmicznej bezwymiarowości, wysysana z każdym sztyletem solówek tnących niematerialny byt w rytuale przejścia, podąża. Podąża za melodią ukrytą za głębokimi, emanującymi emocjami wokalizami idealnie zsynchronizowanymi z miażdżącym basem, wiodącym pewnym i równomiernym krokiem przez pola dźwiękowych erupcji. Sunące powolnym marszem dźwięki wypełniających srebrny dysk dziewięciu kompozycji rozpalają odtwarzacz przy każdym przyspieszeniu ogólnie dominującego powolnego, miażdżącego z siłą obelisku tempa, które swe ogniste brzmienie okasza wirtuozerskimi wędrówkami po gryfach. Niebanalne, przestrzenne, rozpływające się przestrzeni po to by ponownie powrócić, niczym spopielony i ponownie zmaterializowany mityczny Feniks. Unoszące się niby dym kadzideł, niosąc niewypowiedziane słowa. Tworząca duszną i przygniatającą atmosferę postępującej w izolacji nieprzeniknionej ciemności - klaustrofobii, rozjaśniana ognistymi robakami, niczym żyjące odrębnym bytem - solówek, trzykwadransowa podróż ku nihilistycznemu zatraceniu, jak każda doza hedonistycznej uciechy, musi ustąpić szarości ciszy codzienności. Szarości w której egzystujemy w oczekiwaniu na kolejny, niosący mnogość doznań bodziec. Bodziec nas wybudzający, a może właśnie w tym śnie łaskawym swym dotykiem pogrążającym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz