Translate

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

HELL'S CORONATION „Antichristian Devotion”



HELL'S CORONATION „Antichristian Devotion”

Oto czas Besti nadszedł po raz wtóry, odmierzając jego upływ skruszonej klepsydry miechami, gubiąc kolejne ziarna pustyni w kosmicznej, hebanem barwionej przestrzeni, czy może jednak w dominium pustki. Dwadzieścia jeden minut, nieomal, jako diabelskie oczko w karcianej o duszę z kostuchą szaradzie, czterokroć przez głośniki kasetowym deckiem przemówiło, stawiając ten maleńki monolit klasycznego nośnika przed zachwytu pełne, mamroczące małpy... Czyście zrozumiały, walcząc pod kromlechu wieżą o kość, co w pałki oręż – kruszyciela kości, się zmieniła?
Nie uzyskasz miłosierdzia – tako szepce, a może spluwa pod wiatr demonów chór, tego nie odgadnę. Może to jednak tylko potęionych wrzask w śpiew zakutej anielicy w szczerniałej iglicy, ku nieboskłonu nimbie pnącej smukłe lico, co ku uciesze piekielnych sług obsług kotła, zapleciony? MayheMowski klimat, choć w bardziej deathmetalowym wydźwięku tu króluje, a jednak i tak ku fiordom Nord Wegen zaciąga, mimo że w Pomorzu swe leże zakutał. Nic to, bo już od pierwszej nuty drugiego utworu, niczym Robak Wiercący w Owocy Mnie Samego, tym opętanym, pulsującym basem przenika, nawet bardziej niż bijący w trakcie nocnego pochówku zbrodniarza, spękany dzwon. W spelśniałą cegłą budowanej wieży dudni swą fałszywą pieśń, zwodzoną na pochybel smutną solówką i charkocącym, a jakże wieszczącym głosem. Dodni ten bas, sunąc za solówką, sunąc za bębniącym, niczym tamtak łowców głów zestawem, powoli, ku zatraceniu. „(...) ale popiół odchodzi, Krwawa kurtyna pokryta ogniem, I umarł dzień (…) - tako szepce ów głos, by wpaść w odmęty upajającej otchałni rzeki smutku, gdy rozpoczyna wybrzmiewać „Tormentor of Cross Worship”, nieco szybszy, ale nadal w średnich tempach, nadal kraszonym tą pulsującą, zgniłą aurą basu, żywcem wyszarpaną z DMDS nieśmiertelnych MayheM, którzy jak widać potrafili zarzucić swój żałobny kir na niejedną stylistykę czącego Śmierć i Noc metalu. „(...) Słyszę dźwięki splątanych ust; Rzucam cień rogów, niech gniją (...)”, nadal podszeptuje zdradliwy ów głos, z każdym kolejnym zawojem taśmy kasety rzucający słowa, wpadając między wilcze zawodzenie wznoszone wśród gromów burz... Aghhhh.... oto nadal kroczy w średnich tempach maszyna oblężnicza, zwiększąjc nieco obroty, tylko po to, by klimatycznie przesiąkając cmentarną aurą, objąć w posiadanie w wieńczący owo demko Tron Wiecznego Zatracenia, smoliście błyszczący w asyście pojawiających się jako smaczek, przepięknie ciągnących w finale śluz trupiego rozkładu klawiszach, wabiących krucze cienie, jako outrodukcja swe pieśni wplatając. Deklamujący swe lucyferiańskie przesłanie Zepar i Coffincrusher kroczą labiryntem zawiłości „upośledzonej harmonii”, jako kaganek, Gwiazdy Zarannej światło niosąc ku wyczekującym jasnych (daremnie) odowiedzi...
Ohhh, jakże cudny to wyrywek okna czasu, zaledwie jedna trzecia godzinnego dryfu przez urodzajne pola przemyśleń owocujących buntem myśli kiełkujących pośród ruin wierzeń, wznoszących cywilizację ku szczytom pragnień, jakże ograniczonych archetypem pokoleń. Cóż, myślcie, analizujcie przesłanie wieszcza odpowiedzialnego za metafory płynące przez kilka z ośmiu paneli harmonijkowej ksiązeczki do (jak na razie) kasety wyplutej z trzewi jednego z wielu Bogów Wojny i... i chłońcie. Zanegujcie, przyjmijcie. Jakkolwiek. Przemyślcie... Oceńcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz