HELL'S CORONATION „Antichristian
Devotion”
Oto czas Besti nadszedł po raz wtóry, odmierzając jego upływ
skruszonej klepsydry miechami, gubiąc kolejne ziarna pustyni w
kosmicznej, hebanem barwionej przestrzeni, czy może jednak w
dominium pustki. Dwadzieścia jeden minut, nieomal, jako diabelskie
oczko w karcianej o duszę z kostuchą szaradzie, czterokroć przez
głośniki kasetowym deckiem przemówiło, stawiając ten maleńki
monolit klasycznego nośnika przed zachwytu pełne, mamroczące
małpy... Czyście zrozumiały, walcząc pod kromlechu wieżą o
kość, co w pałki oręż – kruszyciela kości, się zmieniła?
Nie
uzyskasz miłosierdzia – tako szepce, a może spluwa pod wiatr
demonów chór, tego nie odgadnę. Może to jednak tylko potęionych
wrzask w śpiew zakutej anielicy w szczerniałej iglicy, ku
nieboskłonu nimbie pnącej smukłe lico, co ku uciesze piekielnych
sług obsług kotła, zapleciony? MayheMowski klimat, choć w
bardziej deathmetalowym wydźwięku tu króluje, a jednak i tak ku
fiordom Nord Wegen zaciąga, mimo że w Pomorzu swe leże zakutał.
Nic to, bo już od pierwszej nuty drugiego utworu, niczym Robak
Wiercący w Owocy Mnie Samego, tym opętanym, pulsującym basem
przenika, nawet bardziej niż bijący w trakcie nocnego pochówku
zbrodniarza, spękany dzwon. W spelśniałą cegłą budowanej wieży
dudni swą fałszywą pieśń, zwodzoną na pochybel smutną solówką
i charkocącym, a jakże wieszczącym głosem. Dodni ten bas, sunąc
za solówką, sunąc za bębniącym, niczym tamtak łowców głów
zestawem, powoli, ku zatraceniu. „(...) ale popiół odchodzi,
Krwawa kurtyna pokryta ogniem, I umarł dzień (…) - tako szepce ów
głos, by wpaść w odmęty upajającej otchałni rzeki smutku, gdy
rozpoczyna wybrzmiewać „Tormentor of Cross Worship”, nieco
szybszy, ale nadal w średnich tempach, nadal kraszonym tą
pulsującą, zgniłą aurą basu, żywcem wyszarpaną z DMDS
nieśmiertelnych MayheM, którzy jak widać potrafili zarzucić swój
żałobny kir na niejedną stylistykę czącego Śmierć i Noc
metalu. „(...) Słyszę dźwięki splątanych ust; Rzucam cień
rogów, niech gniją (...)”, nadal podszeptuje zdradliwy ów głos,
z każdym kolejnym zawojem taśmy kasety rzucający słowa, wpadając
między wilcze zawodzenie wznoszone wśród gromów burz...
Aghhhh.... oto nadal kroczy w średnich tempach maszyna oblężnicza,
zwiększąjc nieco obroty, tylko po to, by klimatycznie przesiąkając
cmentarną aurą, objąć w posiadanie w wieńczący owo demko Tron
Wiecznego Zatracenia, smoliście błyszczący w asyście
pojawiających się jako smaczek, przepięknie ciągnących w finale
śluz trupiego rozkładu klawiszach, wabiących krucze cienie, jako
outrodukcja swe pieśni wplatając. Deklamujący swe lucyferiańskie
przesłanie Zepar i Coffincrusher kroczą labiryntem zawiłości
„upośledzonej harmonii”, jako kaganek, Gwiazdy Zarannej światło
niosąc ku wyczekującym jasnych (daremnie) odowiedzi...
Ohhh,
jakże cudny to wyrywek okna czasu, zaledwie jedna trzecia godzinnego
dryfu przez urodzajne pola przemyśleń owocujących buntem myśli
kiełkujących pośród ruin wierzeń, wznoszących cywilizację ku
szczytom pragnień, jakże ograniczonych archetypem pokoleń. Cóż,
myślcie, analizujcie przesłanie wieszcza odpowiedzialnego za
metafory płynące przez kilka z ośmiu paneli harmonijkowej
ksiązeczki do (jak na razie) kasety wyplutej z trzewi jednego z
wielu Bogów Wojny i... i chłońcie. Zanegujcie, przyjmijcie.
Jakkolwiek. Przemyślcie... Oceńcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz