Nad
rozwartym oczodołem sarkofagu, zatroskane lica czterech Nierządnic
Cmentarnych, rozsupłało mapę Drzewa Życia, pożądliwie chłonąc
świetlistą ścieżką upływająca Wiedzę o stanie WSZECHRZECZY...
Przemianowane córy Babilonu wkroczyły hałaśliwie na ścieżkę
potężnego brzmienia, debiutując niewiele ponad dwudziestominutowym
łupnięciem zgłębiając tajemnice Kabały. Cóż, dwa niedostępne
chyba nigdzie dla osób spoza kręgu znajomych formacji materiały
demo, jeszcze z okresu działania jako Cemetery Whores wrażenia
zrobić nie mogły, jako że nigdy mego odtwarzacza jako i większości
potencjalnie zainteresowanych nie tknęły, ale skromy udział w
bardziej już dostępnym na rynku splicie sprzed roku, dość głęboko
wrył się w pamięć, bynajmniej nie tylko z uwagi na miażdżący
cover z repertuaru Celtyckiego Szronu, co jednak bardziej wobec już
wtedy lekko nadgniwającej aury, niosącej zapowiedź tego, co czynią
pod nową nazwą. I to prezentują w debiutanckim mini CD, pod
patronatem kasetowych grobów...
Introdukcyjny,
wprowadzający a zarazem tytułowy utwór, oparty na wolnym i
emitującym w czasoprzestrzeń niepokój riffie, ślizgającym się
po martwicy i galopującym rozkładzie materii, przechodzącej w stan
już jedynie luźnego związku pierwiastków – deformuje. Deformuje
obraz prezentowanego stylu, ale tylko po to, by już po około 182
sekundach uderzyć w dzwon, którego nie sposób tak łatwo
wygłuszyć. Dzwon obrzędów nekromancji w podziemiach, czy może
jednak kościstym szczątkiem ludzkości wyściełanych katakumbach
prastarej otchłani u podwalin Roma. Dzwon grzmiący deathmetalowym
brudem sprzed dnia narodzin gatunku, okraszony w tyglu wiedźm
szczyptą szwedzkiej i brytyjskiej klasyki gatunku lat 80/90, które
nie zrodziły się w ogniskach doliny Hinnom... Siermiężny,
przygniatający ale i melodyjny death metal, przechodzący od
powolnego walca ku gromiącego rytmem metamorfoz buldożera, czy już
ku inkarnacji szleństwa nieposkromionego w strumieniu dźwięku na
tle którego podwójne wokalizy unoszą pieśń buntu ku
nieboskłonom. Grobowy Upiór, odsłona trzecia, kontynuuje rzeź i
bezlitosny taniec święta grzechu w średnim tempie, bo upojone już
smakiem krwi ghoule na sprofanowanych zgliszczach świętych miejsc,
przeżuwając Gorzkie Wnętrzności Ziemi odsłony czwartej, syczą w
zadowoleniu i lenistwie zaspokojenia żądz krwi. Krótka acz
treściwa dawka mocnej nuty, kruszy czarne wnętrze ziemi...
Przyspieszając w wieńczącej epkę kompozycji Najświętszej
Świętej Śmierci, czteroosobowa horda pokazuje to co ma w sobie
najlepszego, czego – mam nadzieję – da przykład w nadchodzącym
wydawnictwie. Świadomej wirtuozerii w której lekko przenoszą swe
codzienne frustracje na bezemocjonalnie emitowane z kunsztem dźwięki.
I
jest to uczta, choć tak nagle, jakby rzeźnickim tasakiem ucięta,
jako połać mięcha się też i kończąca, dająca poczucie
niedosytu ale i łechtająca nozdrza wizją (zapachem) nadchodzącego
większego dostatku. Czy tak będzie? Oby! Stosując współczesne
słownictwo - „gruz” pierwszego sortu sypie się ze ścian przy
tym materiale. Aby zasypał przy pełnym materiale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz