ProFanatism / Serve SPLIT tape
Oh Klio, mądrością pełna Ty - muzo, zwojem papirusu przeszłości
strzegąca, co skrzepem liter jej oblicza zmienne kreujesz. Apollina
liry, wierna w orszaku dziewięciu siostra. Zwoje odrzucił
wspólczesny świat, nad mozolnie kreślony ręki ruchem atramentu
znak, cyfrowe a niematerialne, jakże ulegające deformacji znamię
przedkładając. Zapis dźwięku ewoluował od klasycznego zapisu
nutowego na przestrzeniach papierowych kart, przez mniej czy bardziej
doskonałością naznaczone materialne nośniki, które chyba
niebawem odejdą w zapomnienie, ku wirtualnym, przepaścią
terabajtów znaczonych granic kości pamięci. Po kościach twórców
pierwszych dzieł znanego oblicza cywilizacji niewiele zostało, gdy
skruszone zębem czasu w bezimiennych zbiorowych mogiłach czy
kryptach złotem zdobionych trumien gardzieli katakumb, sprawiedliwie
obróciły się w proch i pył. Takoż i wąż zżerajac swój ogon,
zapętlił czas by powrócić ku jednemu z pierwszych, przypisanych
gatunkowi nośników. Bo nic tak nie oddaje ducha lat 90 ubiegłego
wieku szczezłego w konwulsjach umierających planet millenium, jak
obarczona niedoskonałościami, ale i pełna uwielbienia taśma
magnetofonowa, zamknięta w cromlechu kasety. To ona wyprowadziła z
mroków piwnic wiele wielkich nazw spośród tych, co wówczas
rozpoczęli swoją batalię, gdy łącze sieci nie obejmowało swymi
mackami niczym przebudzony Cthulchu, nieomal każdego zakątka tej
zatręchłej planety.
Zły Demiurg po raz kolejny dopuścił się aktu kreacji, której
owocom wielu życzyło by jedynie aborcyjnej agonii w łonie noszącym
przeklęte dwakroć nasienie nihilizmu i zła. Jakkolwiek aberracją
naznaczony czy szaleństwem jedynie namaszczon jest umysł
potencjalnego odbiorcy, i tak chętnie i z perwersyjnej przyjemności
spazmem po te dźwięki sięgnie, upychając w paszczy decka, czy
może jednak Molocha mordzie, ziejącej nienasyconą jeszcze pustką
- ów nośnik.
Program strony A – bolesne wcielenie w nieustannym cyklu kołowrotu
narodzin i śmierci, obracającego się bezwzględnie od pra-początku
ku nieskonczoności. Materiał z debiutanckiego demo ProFanatism,
pierwotnie wypełzłego z anty-materii Nocy ku wypełnionemu
nadgniłym światłem obliczu świata w roku 2014, na srebrnymi
ścieżkami tkanym krążku CD, to inne niż obecnie znane oblicze
profanujących z fanatyzmem heretyków dwojga kontynentów. Z jednego
rogu nie raz miód spijali by dziś oddaleni morskim oddechem
Boreasza, zasilającego żagle drakkarów tworzyć coś odległego od
swych pierwocin. Dobrze, że wreszcie materiał ten doczekał się
prezentacji właściwego nośnika i grafik owej epoki, bo osadzona w
duchu lat sceny drugiej połowy lat 90 muzyka, jakkolwiek zwiewna
wijącymi się wężowymi splotami solówek, gęsto oplatającymi
głośników bryłę, daleka jest jeszcze od hekatomby pomysłów
zaklętych w elektronicznych tłach dopełniających Hereticon.
Typowa dla ducha minionego stulecia płynność bazująca na melodii
spływającej lawinami z gryfu, wypełnia trzy rozbudowane i jakże
już zróżnicowane w swej strukturze dość potężne, bo ponad
sześćiominutowe akty. Powróćcie do korzeni łamiąc anielskie
skrzydła w wiecznej pustocie zawieszone przez złodzieji światła...
Program strony B – pożeracz światła. I czy to zbieżność
wątków wystąiła przypadkiem czy za kosmicznym splotem strun? Nie
odgadnę i nie zamierzam. Niczym prometejska wizja buntu wobec woli
bogów, przypłacona porażką, obarczona karą. Udręką spętanego
u szczytu Uralu skazańca będzie wątroba co dzień po wyżarciu
odrastająca, jako co dzień powracające światło, pochłaniane
paszczą mroku nocy każdej, wraz z ustąpieniem z pola nieboskłonu,
woźnicy ognistego rydwanu. Inne spojrzenie na black metal, poddanie
się jego wizji skłaniającej ku bardziej bezkompromisowej, na pewno
surowszej, może nawet skażonej prymitywizmem początku lat 90 i
bardziej przepełnionej nieokiełznanym szaleństwem annihilacji.
To jedynie cztery kompozycje wyszarpane ze spłodzonego już w 2013
cyklu słonecznym materiału Serve, który mimo kilku prób, jak
dotąd nie doczekał się namacalnego nośnika, a który skazi Wasze
umysły po zubożeniu go o jeden utwór z materiału pierwotnie
wypełniającego nigdy nie prezentowane szerzej Demo 2012 oraz dwóch
z materiału tytułowego, nie do końca pasujących do idee fixe,
choć niewątpliwie nadających mu w swej odmienności specyficznego
klimatu. Ale może i przyjdzie czas na publikacje i tych dźwięków
wzbogaconych o nowe... ale to pieśń przyszości, której tu nie
szukaj, bo te około 22 minut oddaje hołd czasom minionym, kiedy na
północy globu płonęły jako żagwie siedziby bogów wschodu a
szron kruszył każdą ze spływających z powstających na potęgę
taśm nut, bo norweska wizja była tą najwłaściwszą, a jednak
nasza scena potrafiła wykształcić na tej kanwie coś własnego,
zaszczepiającego specyficzny rodzaj niepokoju, czy nawet lęku... A
minęło ponad 20 lat, mimo przesypujących się kolejnych ziaren w
klepsydrze postępu, był to kolejny samorodek niosący powiew
klasycznego postrzegania muzycznego ekstremizmu, tonącego w
zróżnicowaniu formy, nawiązującej nie tyle do ultra szybkich
nawalenek podrasowujących nieokiełznane pościgi na gryfie co i
nawet do smutnych, gotyckich monumentów, wplatając też i
niespodziewane dla formuły rozwiązania, jakimi są próby (czy
udolne to już oceńcie sami) w miarę czystych deklamacji Szymona na
tle łagodniejących aż do przesady nut. Materiał zestarzał się,
bo i możliwości „domowych studiów nagrań”, osadzone w
osobistych komputerach przyniosły przez te kilka zaledwie lat nowe
możliwości, ale przecież ten kaseciak ma być jedynie świadectwem
chwili minionej, która nie miała na celu tworzenia gatunku na nowo
a jedynie jego odświeżenia w i tak klasycznej formie. Jeśli
przeznaczenie pozwoli, projekt ten będzie kontynuowany, na co
osobiście liczę a jeśli jednak nie, taśma ta będzie kolejnym
okruchem skruszałej tablicy z maksymą Non Omnis Moriar...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz