Translate

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Black Altar / Beastcraft "Winds ov Decay / Occult Ceremonial Rites"



Cień spełzł spomiędzy konarów powalonego dębu, przeniknął bagniste ścieżki mazurskiego uroczyska widmowym marszem znacząc szlak topielców i zawył po raz enty swą pieśń trybutu dla obcych zmarłych, wzywając imię ducha nie swej pomsty, od połowy dekady wśród cieni Niflheim błąkającego się w upajającej sytości chłodu i cierpienia potępieńców. Alastor – jego imię, z jakże odległego południa skrzydłem wichrów trupiostrzępych żagli przygnane - podjął zew w sześciu pieśniach pochwalnych (swej) śmierci...
Lata minęły od czasu gdy olsztyńskie mokradła opanowały strzygi, w bezkarności coraz śmielej wznoszace owłosione swe łby ku wędrującej kuli lodowego okruchu, skrzącego co noc w aksamitnej przestrzeni skry z kowadła skradzionego ognistej kuli nieboskłonu światła narodzin kosmosu, a Shadow osiadł na północy planety, by wśród inkantacyjnego transu wezwać Alastora Nefasa z niebytu.
Split ten, to zlepek dwóch materiałów. Pierwszy - z powodzeniem mogący stanowić autorską epkę Black Altar, wzbogaconą o cover, oraz drugi - sześć utworów z repertuaru nieistniejacego i nie mającego już żadnych szans na odrodzenie Beastcraft, które nie uraczą już raczej żadnej siedmiocalówki.

Intro – jak to nazwa, po prostu wprowadzacz. Wypełniony niepokojem, zimnem i kosmiczną skostliną klimat wypełzającej z nieprzeniknionej otchłani grozy, cuchnącej po prostu rozrytym grobem wszechświata... Tophet – poparty sugestywnym obrazem, najmroczniejszy element materiału ze strony Czarnego Ołtarza. Zapewne zwiastujący nowy, obrany w tabunach kadzideł kierunek. Dolina Gehenny niesie nadal na grzbietach chłostą gnanych riffach swąd spalonych ciał dzieciątek w paszczy Molocha. Miotając się w łańcuchach spazmów szaleństwa rozsadzającego niemogący zmieścić ogrom zła umysł, oślepiony wizjoner wypluwa na cztery strony świata z wiatrem miotane słowa potępionego Cienia, zawodzi i wyje. Black death metalowa pieśń wybijana piszczelami na kotle sprawionym ze ściągniętej z żywego człeka skórze, coraz głębiej zapada w świadomość, z każdym kolejnym gromem, niczym dobijany młotem ćwiek, dźwigający skatowane ciało na hakach drzewca. Wirtuozeria i wizjonerstwo w jednym, pospołu dały możłiwość spotkania z utworem idealnym, łączącym niepokojące riffy black metalowej stylistyki i skrzące iskry death metalowe smagnięcia żelaznej rózgi, siejącej nie mniejsze zniszczenia niż rdzą pielęgnowane ostrze, puszczonej w wir kosy. Szlacht! Giną nienazbyt pokorni, gdy wyprostowane karki ścina wyszczerzając swe kły, nie do konca ponury dziś żniwiarz. Odsłona trzecia – Wiatr Zgnilizny. Oto zew dzikiej natury, która drzemiąc, przebudza się z furią huraganu i uderza. Siejąca odłamkami, pełna furii black death metalowa jatka z pierwszych linii frontu szwedzkiego. Nawała wirującej w upiornym młynie stali siecze, gruchota i szarpie nie biorąc jeńców, martwych uszczęśliwiając a okaleczonych w okopach pozostawia na wypełniony męką skon. Łańcuchy napędzające piekielną machinerię przeskakują w trybach przekładni na kolejny poziom, by w teatrum deprawacji unieść kotarę i ukazać upiornym widzom akt czwarty. Znany od pół dekady z kompilacji między(wymiarowej)narodowej w hołdzie Alastorowi Nefasowi - „The Beast Awakens - A Tribute To Trondr Alastor Nefas” 'Pentagram Sacrifice' z repertuaru Beastcraft, to wierna, bez silenia się na niepotrzebnie deformujące oryginał zmiany, wersja pojawiającego się na demosie i na debiucie utworu sprzed nieomal ćwierćwiecza. O wiele czystsze brzmienie, równie siekące co pierwozór, doskonale oddające klimat potęgi sceny szwedzkiej sprzed lat, tak dzielnie starającej się dorównać swym owianym złą (nie)sławą sąsiadom krainy leżącej na szlaku ku północy. Zwieńczeniem jest – a jakże, duszne, nieco industrialno-ambientowe outro i... zindustrializowana wersja Tophet, zapewne dość ciężkostrawna dla purystów gatunku, po którym rozpoczynamy obcowanie z martwa już dziś legendą Beastcraft. Kto wie, może z jakichś piekielnych czeluści sam Szatan wyrzyga coś zaginionego z twórczości tej komandy, która w tak nawiązując do klasyki gatunku, stworzyła ocierającą się o ideał miksturę stylistyki stricte szwedzkiej jak i norweskiej wizji black metalu. Może znowu głośniki wypełnią nie koniecznie jedynie świszczące batożeniem szybkie cięcia ale i równie klimatyczne, mroźne pasaże wiodące przez lodowe pustkowia dominium Ymira. Tego nie wiem, niekoniecznie na to czekam, bo jeśli spłynie ku paszczy mego odtwarzacza, łakomie, niczym Moloch, pochłonę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz