Ciężki jak
dzwon Zygmunta doom metal. Nieistotne czy funeral, czy black, czy suicidal…
Posłuchajcie, nade wszystko przeczytajcie teksty, zrozumcie – potem może
sklasyfikujcie, jeśli czujecie takową potrzebę. Ja nie czuję.
Muza jest
przednia i jak na naszą scenę – niespotykana. I nie chodzi o to, że u nas nie
gra się doom, bo to nieprawda. Na pewno nie chodzi, że nikt nie pisze
polskojęzycznych tekstów bo i to nie jest prawdą. Nie jest prawdą że nie ma
ludzi którzy potrafią napisać je w takim stylu, czy jak kto woli – takiej
klasy. Są.
Egzekwie jest
formacją anonimowych muzyków, chcących by jedynie muzyka obroniła się sama i
aby nie była promowana powiązaniami z formacjami żadnych z tych osób. Żadnych
twarzy, żadnych nazwisk, imion, pseudonimów, sama muzyka. I ona chwyta. Za
serce… Oczywiście, kto zna scenę, to rozpozna wokalistę po jego manierze od
pierwszych wersów, poczyta teksty, powiąże je od razu z jego osobą, bo
wszystkie jego projekty mają wysoko postawioną poprzeczkę, choć są stricte
podziemne. Wysokiej klasy grafiki, wykonane nade wszystko z pomysłem, a więc
niosące coś więcej niż klasyczne tego typu wydawnictwa doznania, też nie
pozostawiają złudzeń, kto jest za booklet je zawierający odpowiedzialny. Super,
ja to wiem, bo sporo tych płyt się obsłuchałem, a nim chapnąłem CD, słuchając promosa
zawieszonego na ichniej stronie w pewnym portalu miałem do czynienia z samą
muzyką. I ona zdecydowanie broni się sama. Polecę ją z serca i fanom gatunku
jak i dopiero raczkującym na tym poletku. Bo nie jest istotne kto muzę tę
stworzył. Istotne jest to, jak ona na mnie oddziałuje.
Około
czterdzieści dwie minuty muzyki i przypadające na nie osiem utworów, przy czym
kończący jest podzielony na dwie części tworzące całość. Powolne, marszowe
tempa ciężkiej gitarowej muzyki, okraszonej przemyślanymi klawiszami, no i
efektami mającymi zastąpić jeśli nie organy to dzwon… i nie pytaj komu od
dzwoni, bo dzwoni on tobie… Dzwoni i swym niepokojącym dźwiękiem jakże przygniata.
Przygniata, bo i przyziemność nam wszystkim najbliższa. Jej codzienność od
narodzin po skon… stąd i pewnie tematy poruszane w tych dziewięciu
mikropowieściach, będących w przypadkach niektórych z nas możliwe że sprawozdaniem
z naszej właśnie wędrówki przez czas. Ale, jak to zwykle wam polecam –
poczytajcie, przemyślcie, zinterpretujcie…
Nie jest to
jednakże cały czas jednostajna, przepełniona ciężarem i powolnością temp
gitarowa muzyka, bo utwory wyróżniają się pomysłowością. Nawet przy tak wolnych
tempach można je różnicować, wplatać między riffy uderzenia dzwonu a naprawdę
nisko nastrojony bass tylko potęguje dźwiękowy megalit. To wszystko ma
przypominać marsz żałobników wlekących swój smutek za karawanem. A na tle tego
może zaistnieć mniej lub bardziej słyszalna zawodząca gitara. A czemóż by i nie
miał się pojawić i motyw z muzyki klasycznej…
Powiadam wam,
zainteresujcie się tym wydawnictwem. Garazel wydaje z rzadka, ale gdy coś już
zaproponuje, okazuje się to w niemalże każdym przypadku strzałem w dziesiątkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz