Translate

sobota, 29 czerwca 2013

Seagulls Insane and Swans Deceased Mining Out the Void "S/T" 2011

Seagulls Insane and Swans Deceased Mining Out the Void
Tak to już jest, że zapraszając kogoś do współpracy osiąga się efekt świeżości, choć i tak słuchacz obeznany z wcześniejszą twórczością rozpozna kto za słuchane dźwięki jest odpowiedzialnym. Nie inaczej jest z omawianym projektem, który w głównej mierze jest wypadkową wizji dwojga znanych na krajowej scenie muzyków, przyprawioną szczyptą naleciałości muzycznych inspiracji niemniej kojarzonych na muzycznym poletku zaproszonych gości, ale i tak wobec swej umykającej jakimkolwiek możliwościom przyporządkowania gatunkowego wymowie, jak najbardziej możliwą do przypisania właśnie temu wyalienowanemu osobnikowi ukrywającemu się pod łacińskojęzyczną ksywą Nikt, choć nie chodzi o kapitana Nemo. Ale zaiste, muzyczne projekty tejże wspominanej persony jak zawsze świadomie przemierzają oceany muzycznych gatunków, łącząc je w jedno dźwiękowe misterium i jako ich wypadkowa, oferują rewelacyjne albumy.
Seagulls Insane and Swans Deceased Mining Out the Void być może że okaże się być jednopłytowym wydarzeniem, ale nawet i takowe, pozostania na długo w pamięci tych co się z nimi zetknęli. Nie opowiem wam co dokładnie wyraża ta muzyka i jak ją sklasyfikować, bo jest zbyt eklektyczna, a może i nawet zbyt eteryczna. Ona po prostu umyka. Tak jak niegdyś na skrzydłach oparów świątynnych suszy płonących kadzideł słowa modlitw czy myśli wiernych ulatywały ku nieboskłonom, tako i teraz dźwięki potrafią uskrzydlić i porwać swą mocą w nieznane rejony duchowych uniesień. To jedno jest niewątpliwie możliwe do przypisania tej płycie i zamkniętym w niej treściom.
Pięć aktów. Sztuka. Przestrzennym i melodyjny metal, z rzadka ocierający się o nurt death. Przekształcająca się w post-black metalową alternatywę a może nawet niosącą narkotyczną wizję psychodelę. Gdzie brak jest przypadkowego dźwięku, bo każdy ogarnia niepokojem, wypływającym gdzieś z wnętrza naszej jaźni. By w końcu, w kończącym wypełniającym nieomal jedną trzecią całości, ostatnim bo piątym elemencie zaprezentować wypadkową między doom a drone. Sporo elektroniki, która oswobadza niekończącą się wizję pozbawioną początku. Tak trwającą i nieustannie wymuszającą kolejne wciśnięcie play na odtwarzaczu. Niesamowite pokłady przesterów i sprzężeń nieustannie pokrywających szronem umierający milczeniu świat. Umierający i odradzający się w wycharczanych przez wokalistę tekstach. Bo odwieczne koło życia i śmierci wciąż obraca się w kosmicznej pustce. Tako jak i martwe łabędzie i oszołomione mewy ponad świerki wznosząc swe cienie obejmują życiodajne światło księżycowego wędrowcy nieboskłonu by orbitować w nieskończoność…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz