BLACK MAJESTY Seventh King of Edom
Jeśli mrok
może zgęstnieć, by Ciemność wręcz zagasiła przemierzające eonami otchłań
kosmosu strzępy Osobliwości miotanej w wieczność ramieniem Wielkiego Wybuchu,
niosącej przez pustkę Światłość… Jeśli docierając na skraj wyrwanej mocy czasu
i materii przestrzeni ziejącej otworem w kierunku portalu między wymiarami
wyrywa skowyt z gardła nienamacalnej matrycy wszechświata odciśniętej w
kosmicznej świadomości…
… to uległa
przenicowaniu… to Anty-Światło.
… jeśli dźwięk
wylewający się smolistym strumieniem z głośników podczas odtwarzania
jakiejkolwiek płyty może stanowić odgłos umierających podczas przejścia
horyzontu zdarzeń systemu zasad spisanych lub przekazywanych pokoleniami z tych
co odeszli w Cień dla pozostałych, to może to być właśnie owo e.p. Black Majesty.
To jedynie
niewiele ponad trzynastominutowy, zamknięty w czterech aktach mini a zarazem
muzyczne black metalowe epitafium dla pleśni tego świata. Tak – pleśni. Tej
nieodłącznej towarzyszki obumierającej tkanki. Żywiącej się resztkami życia. Bo
to jest zaiste necro-sound wypływający swymi lepkimi strumieniami spomiędzy
ruin katakumb upadającego w posadach porządku rzeczy. To w te dźwięki
wsłuchiwał się Salomon spisując zasady Klucza…
Przepełniony
odgłosami inkantacji magów i zawodzeń Djinnów monumentalny i brudny doom black
metalowy pochód z ziem Edom zadowoli każdego rozmiłowanego w niestandardowych i
niemiłych uchu większości dźwiękach. Utrzymane w średnich tempach klimatyczne,
okraszone klawiszowymi pejzażami pochody ściany gitarowej nieczystości ulatują spomiędzy
czeluści skruszonych kamiennych, nieboskłon szarpiących potęg przeszłych wieków
a ich mroczne melodie zniewalają umysł by przesłuch tego krótkiego a momentami
jakże nieczytelnego materiału rozpocząć kolejny raz. I kolejny, po zrozumienie…
lub zwyczajne opętanie.
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz