Translate

niedziela, 8 grudnia 2013

Nekkrofukk "Satan, Urine, Blood, Sperm"


Nareszcie!!! Drugie mini Martwojeba bluzgnęło tym co naj(lepsze)gorsze w pysk wszechświata, szerząc muzyczną zagładę. A właściwie zgniliznę, bo zgodnie z nazwą mamy do czynienia z już totalną martwicą, w której beztlenowce śmigają dopuszczając się aktu prokreacji. Bo po cichutkim zabeczeniu może nastąpić jedynie miazga! Nieźle namieszał w tym kotle Lord K. by cztery tytułowe składniki pospołu dały tak miażdżący efekt, zadowalający każdego rozmiłowanego w posępnych melodiach deprawacji. ‘J’
Kontynuując ścieżkę [totalnie ogołoconą z jakiejkolwiek zieleniny, bowiem zżartej przez puszczającego do nas oko przez wizjer maski p-gas koziołka z okładki, tak ochoczo bodającego swym porożem nieboskłon] weteranów black doom metalowej ohydy, szerzonej lat temu już będzie że z kilkadziesiąt – Nekkrofukk wkroczył po raz drugi niczym walec bezdroży Sheol do paszczy odtwarzacza. To zdecydowanie muza dla elit, bowiem nie przypuszczam by było zbyt wielu co sięgnie po to wydawnictwo, tako jak i po debiutanckie. Ale walić to. Mnie i tym pozostałym 99 którzy pozyskają swój egzemplarz, te 23 minuty dostarczają tego co w diabelskim metalu jest najlepsze. Tu nie ma umizgów dla mas, lubujących się w papce oferowanej przez kolorowe periodyki czy internetowe fora (czytaj góvna) zajmujące się tematami niewiele mającymi wspólnego z muzyką. Jest ciężar riff’s swym echem odbijających się od sypiących się krawędzi jamy w której przyjdzie nam ostatecznie złożyć swe truchło gdy przyjdzie już nasz czas by zdechnąć. Jest pierdzenie basiska, które pospołu z bębnami [oczywiście, że nagrane na klasycznym zestawie; tu nie ma tu zabaw z podwójnymi stopami a’la Sandoval ani napierdalania w werbel w tempie nieosiągalnym dla żywego pałkera ale dla pudełka na 220V już jak najbardziej] odmierzają każdy kolejny kamień klątw miotany z grobowej czeluści przeznaczenia. Jest i podmiot liryczny, a jakże, pewnie że opętaniec. Głosem wypędzanego podczas egzorcyzmu demona ‘odśpiewywuje’ swe hymny pochwalne. A właściwie wyrzyguje, choć wylewa się to z gardła bardzo powoli, bulgoce i kipi w zachęcającym wywarze z treści żołądkowych i darów lasu. Pochwalne temu [komu? Jemu!] z czym metal miał od poczęcia swego najwięcej wspólnego.
Kto ma uszy, niechaj słucha… Kozioł Nekkrofukk przybył, zmolestował, zeżarł, wysrał się i poszedł szukać żarła dalej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz