Translate

wtorek, 24 sierpnia 2021

Antiflesh

 

Miał ten wywiad trafić do papierowego zine'a.

Ostatecznie nie trafił, bo i zin jakoś nie powstał.

Może będzie to jakaś przyczynka do ożywienia tego trupa, a może taki łabędzie śpiew po wielu, wielu miesiącach nieistnienia. Nie wiem. Wstawiam, bo szkoda by się zmarnowało a jest jeszcze w miarę świeży...

Przełom 2020/21, pustkowia.


Idealnym miejscem zamiany kilku(set) słów z bohaterami tej rozmowy było by zapewne zaplecze klubu lub nawet mieszczący się w nim bar; czasem idealnym zaś, na pewno afterparty po roznoszącym w drzazgi ów klub, koncercie. Rzeczywistość - jakkolwiek przez nas widziana i opisywana (w której ostatecznie przecież egzystujemy) – jest inna i zmusza nas do lawirowania pomiędzy możliwościami oferowanymi przez świat dzięki ewolucji a dostępnymi środkami przekazu informacji, zarówno dźwiękowej jak i wizualnej. Wybraliśmy redakcyjnie jednakże formułę klasyczną, przyoblekając słowo (kujące niejednokroć obraz, dźwięk, nawet zapach i odczucia wewnątrz umysłu bardziej wrażliwego odbiorcy) w bezdźwięczny wymiar litery wykutej w cromlechach arkuszy papieru. Poprzedził to proces ich wymiany drogą elektroniczną. Ale co by było, gdyby świat zatrzymał się cywilizacyjnie w roku 1992 i dwie dekady później nadal nie było by internetu ani też telefonów komórkowych a rozmowa międzymiastowa z budki telefonicznej była by wyczynem nie lada trudnym, graniczącym z cudem?

Popuśćmy więc wodzy fantazji, splećmy w kilim odrealnionych wizji to, co rzeczywiste z tym, co jedynie prorocze...


...przed nami ANTIFLESH.


Śmierć była dla mięsa tylko krótkim snem z którego wybudził je tajemniczy czynnik krążący arteriami wszechświata już od jego zarania. Przypadek sprawił, że okruch lodowej skały niosący ów czynnik przemknął przez zamieszkiwany przez nas skrawek galaktyki. Mięso nim zapadło w sen, było człowiekiem. Inteligentnym, przepełnionym marzeniami, konsekwentnie realizującym mozolnie konstruowane na przestrzeni czasu plany. Nić łącząca świadomość z mięsem została przerwana bezpowrotnie. Nie jest jednakże istotą opowieści, co stanowiło ostrze ostatecznie przerywające łącze między człowieczeństwem a pustotą wypełniającą ulegającą rozkładowi powłokę. Wybudzony z pęt moralności i praw, supremując zwierzęcą potrzebę mordu i pochłaniania ciepłego jeszcze ciała kolejnej ofiary, narodził się nowy gatunek. Istota cielesna, nie narodzona, zdeformowana, zdegradowana, wywyższona...

Jej antyludzkość. Antycielesność.


Vomitor pojawił się dość niespodziewanie wypełniając okular optyki Zeissa. Pole strzału nie było czyste, co nie stanowiło jednakże problemu, bo skutecznie przerzedzał otaczający go tłum deformantów kilkusetletnim ostrzem, dając ostatecznie tym samym możliwość podjęcia rozmowy w tych – nomen omen – nowych czasach... Dystans kilkudziesięciu dzielących nas metrów topniał proporcjonalnie do ubytku amunicji, w związku z czym dośc szybko mogliśmy już wspólnie podjąć podróż do pamiętającego jeszcze czas Wielkiej Wojny bunkra, tak rubasznie nazwanego przez właściciela „Moulin Rouge”. Ok, nazwa to czysty żart, niewiast w kusych strojach tam nie uświadczysz, no chyba że nagusek uwiecznionych w formacie cyfrowym, ale nie spotkaliśmy się by analizować (dość pokaźne zresztą) archiwa zgromadzonej w betonem wyściełanym lokum kinematografii XXX. Poza tym, najpierw należało tam dotrzeć. A w trakcie tejże podróży, pogaworzyć nam wypadało o tym i owym, jak najbardziej związanym z twórczością wrocławskiego Antiflesh, zarówno tą opublikowaną, jak i nadchodzącą coraz większymi krokami. Ale po kolei, bo po oczyszczeniu nabijanej krzemiennymi guzami pały z resztek obijanych nią nieżywych, wypadało mi się po prostu przywitać.


G. - Czołem Vomit. Jak to jest z tym Antycielesnym wymiarem istoty ludzkiej? W tych i owych kręgach stawianym na piedestale a tak naprawdę będącej jednak dość daleko od szczytu łańcucha pokarmowego. Dosłownie ale i w przenośni.

Spytałem. Bezpośrednio, bo i czasu było niewiele a dystans dzielący od schronienia wbrew pozorom niemały. Łypnął złym okiem, splunął na lepiące się ostrze i przecierając je niepierwszej świeżości ściereczką wchałaniającą wilgoć gnijącej tkanki, podjął opowieść.

V. - Witam. Antiflesh czyli Antycielesny. Nazwa ta odnosi się do człowieka, do tej typowej formy pasożyta w tym świecie. Człowiek to najniższy, popierdolony gatunek, nic nie warty, żądający ciągle czegoś, wznoszący bożków i inne twory ponad wszechobecną naturę. Co do samej nazwy, to odnosi się ona do tego, co się dzieje wewnątrz człowieka, ale i do stanów które dręczą go od wewnątrz. Od złości poprzez wściekłość, depresję, negatywne myślenie, ku samobójstwu, najdziwniejszym fantazjom, etc. Ogólnie ta nazwa tyczy się wnętrza człowieka, zniszczenia go 'do wewnątrz' jego osobowości, do najczarniejszych chwil oraz samozagłady.


G. - No niewątpliwie wobec obserwowanej aktualnie progresji upadku człowieka w jego duchowym wymiarze, wręcz proroczo to brzmiało w chwili zrodzenia pomysłu na Antiflesh, bo zamysł powołania do życia hordy zrealizowany został w 2013. Od tego też roku niesiesz sztandar zagłady ludzkości wysoko ponad głowami tłumów. Świat (podobno) poddany człowiekowi i jego woli, od dawna, teraz jednak coraz wyraźniej, schyla się ku upadkowi. Ostatecznemu. Zniszczona osobowość niejednego przywódcy ludzkiej zgrai, przyobleczona czy to w politykę, religię, socjologicznie definiowaną wspólnotę odmieńców lub wprost przeciwnie, wspólnotę występujących w danej populacji jako większość i stanowiących ostoję normy, prowadzi nas wprost ku Jądru Ciemności. Conradowskiemu odzwierciedleniu szaleństwa...? czyż nie? Czyż trawiący od wewnątrz jad, człowiecze zwierzę ostatecznie nie sprowadzi samozagłady?

V. - Człowieka od zawsze toczyły różne myśli, od samobójstw, depresji różnych schorzeń typu schizofrenia. Te zwierzę od zawsze ma porobione w głowie. Ujmując w skrócie - człowiek od zawsze szukał konfliktów, sposobu prowadzenia ludzi na sznurku aby wykonywali jego polecenia o czym może świadczyć aktualna sytuacja w Polsce, teraz czekamy tylko aż sytuacja sięgnie zenitu i będzie wojna domowa.


No cóż, woja domowa to może to nie była, ale otaczające nas postapokaliptyczne zgliszcza wśród których rozrastały się na nowo siedliska cywilizacji, nie napawały nadmiarem optymizmu. Hordy nieumarłych i innych paskudztw spłodzonych w jaskiniach mroku wyobraźni pogłębiały uczucie beznadziei. Zmrok się zbliżał znacznie szybciej niźli to przez atomową pożogą bywało, musieliśmy się śpieszyć, dając jednakże odpór po drodze tej i owej kreaturze pragnącej spożyć posiłek z naszych trzewi. Rozświetlanie drogi pochodniami może nie było najlepszym pomysłem, jednakże znacznie przyspieszyło pokonywanie drogi.


G. - Czas zarazy (sic) znacznie ograniczył możliwości prezentacji Antiflesh na scenicznych deskach, niemniej jednak przed tym całym cyrkiem Twój band uzyskał już tu i ówdzie popularność jak na warunki podziemia dość znaczną. Nazwa jest kojarzona i to chyba w większości przypadków raczej pozytywnie. No i jednak przed inwazją covidzombies udało się jednak zagrać kilka sztuk i to w niejednokrotnie bardzo dobrym towarzystwie.

    1. - Tak to prawda. Zagralimy tu i ówdzie paręnaście fajnych gigów, min. na Castle Party, Dark Fest, Darkness Fest, Impurity Death Fest czy na Słowackim In Memoriam. Mieliśmy też sporo koncertów poza festami min z Taranem, Hate Them All czy Furia.


Bojowy topór zatoczył krwawy łuk, odbierając kolejnemu ghoulowi możliwości mobilne, co jednakże nie nie uczyniło jego współplemieńców mniej chętnymi do wypełnienia swoich żołądków naszymi coraz bardziej śmierdzącymi nieświeżością ciałami. Ale skoro mowa o siekierach i ich cywilizacyjnych przodkach, nie omieszkałem spytać o inny aspekt działalności okołomuzycznej mego towarzszysza drogi.


G. - No skoro poruszasz temat festiwali, to istnieje też taki o nazwie Siekiera Fest. Jesteś jego współorganizatorem. 2021 jeśli nie okaże się tak problematyczny jak poprzednik, ma szanse przynieść jego kolejną odsłonę.

V. - Heh, mam nadzieję, że festiwal ujrzy światło dziennie i nie będzie przenoszenia lineupu jak w 2020 na 2021 rok. Niestety odpadł Bloodthirst, ale staramy się zastąpić ich czymś równie dobrym. Na 2022 mamy już prawie pełen lineup i mogę powiedzieć na razie tyle że będzie sporo kapel z zagranicy, min. Norwegii, Ukrainy czy Rosji.

G. - Jak widzimy, w opinii władz a i też sporej części obywateli, zgromadzenia publiczne w przestrzeni publicznej wydają się być nie do końca bezpiecznymi. A na pewno na chwilę obecną są literą prawa (dowcip taki) co najmniej ograniczone, by nie rzec, że niedopuszczalne.


Nomen omen. Poczucie bezpieczeństwa podczas domykania pokaźnych w swej monumentalności wrót okazało się nieomal zgubne, gdy kolejne kłapiące zgrozą i plujące mrowiem bakterii szczęki, o włos nie zacisnęły się na przedramieniu mego interluktora. O ile broń palna pozostała poza zasięgiem ręki, brutalne walnięcie pałą, skuteczniej zniechęciło potencjalnego biesiadnika. Plaśnięcie i nieprzyjemny rozbryzg tkanki nie przeszkodził w kontynuacji dialogu, choć nastąpiło to dopiero po rozgoszczeniu się w przytulnym wnętrzu Moulin Rogue. Z DVD pomknęły historyczne już dzisiejszego dnia nagrania koncertów czasu początku zarazy. Półnagi, skryty pod corpsepaintem jegomość w stanie dalekim od trzeźwości, zasiadający na kanapie w swym saloniku i drący mordę do mikrofonu podłączonego do laptopa bawił coraz bardziej.1 Nie da się ukryć, że alkohol sączony z glinianych kufli też dobrze na nas działał.


Ale jakąś alternatywą, przynajmniej na czas przeczekania tego szaleństwa, wydają się być koncerty on-line. Czasem odegrane w pełnym składzie w jednym miejscu, emitowane z klubu, zamkniętego przed publicznością. Czasem, będące bezpośrednią, równoległą, łączoną transmisją z miejsc pobytu każdego członka hordu. Co o tym sądzisz? Widzisz w tym jakąś przyszłość, sensowny potencjał? I ogólnie jak to oceniasz? Nie ukrywam, że siłą rzeczy zbadałem to nowe zjawisko. Wniosek jest jeden: na tle kilku naprawdę niezłych sztuk, można też obcować z niezłym gównem...


V. - Co do koncertów online zależy od kapeli i jak to wszystko jest zaplanowane, wiadomo - są perełki i jest Azazel :D


G. - Dwuutworowa epka z 2014, dla podtrzymania tradycji lat dziewięćdziesiątych upadłego millenium, zwana (poza tytułem właściwym) demem, to pierwsze materialne świadectwo istnienia Antiflesh. Dwuskrzydłowy, czy jak kto woli, czteropanelowy digipack, utrzymany w tonacji czerni – jak należy, z kolorowym bohomazem na okładce (już niekoniecznie jak należy, wyrażającym cholera wie co?), to Wasz pierwszy gwóźdź do trumny gatunku ludzkiego.


    1. Epka powstała bardzo dawno temu jak i pomysły, bo około 2010r. Dopiero po powołaniu Antiflesh, w 2013 roku byliśmy w stanie wejść do studia i zrobić to profesjonalnie. Chcieliśmy umieścić na niej cały klimat i emocje które w tamtym czasie nami targały.

G. - Nie ukrywam, że „leśna” okładka do digital bardziej tu pasuje. Dlaczego ostatecznie zdecydowaliście się na zmianę?


V. - Tak naprawdę nie zdecydowaliśmy się na zmianę, bo był to wymysł któregoś z internautów i przyjęło się, my jako kapela woleliśmy się skupić na nowych utworach niż na okładce z dema.


Tacka odtwarzacza CD wysunłęa się bezszelestnie oddając płytę z małym materiałem, aby w jego miejsce przyjąć zachłannie nowy, wyrwany z czeluści digipacka uwolnionego z folii, pachnący nadrukiem dysk CD. Szklące się szrone riffy poczęły ciąć atmosferę na przemian z klimatycznie sączącymi się smolistymi smugami niespokojnych dźwięków. Było to właśnie to, czego oczekiwaliśmy, by umilało nam czas kontemplacji w normalnych czasach, przed początkiem odosobnienia w schronach. Czarodziejka gorzałka też swoje czyniła.


G. - Koniec końców, ruch towarów z Ameryką Południową został przywrócony i ostatecznie kartony CD's na pokładzie jakiegoś pirackiego u-boota trafiły pod osłoną nocy do Danzig, by następnie gąsienicowym transportem opancerzonym dotrzeć do Breslau a dalej, dzięki sieci przemytników do konkretnych odbiorców. Trójpanelowy digipack utrzymany w czerni i bieli z lekkim dodatkiem szarości, ujawnia raczej niewiele. Teksty pozostały tajemnicą. Czy są one aż tak intymną częścią aktu Antycielesności, że postanowiliście ich nie ujawniać, czy też są tak nieistotnym dodatkiem do muzyki, że po prostu nie zależało na tym nikomu.

V. - Teksty postanowiliśmy trzymać w ukryciu, wokal w muzyce ma być jako dopełnienie tej goryczy, która się toczy słuchając Ashes. Może kiedyś je opublikujemy, kto wie...

G. - Poprzedzająca ep również tekstów nie ujawniła w swym booklecie, choć jeden z nich zawisł na popularnym portalu promującym muzykę metalową.

V. - Tak jak w poprzednim pytaniu, wokal jest dopełnieniem tego misterium, a tekst może wyciekł od kogoś od nas. Zamierzchłe czasy i nie pamiętam już.


Tak. Czas, ale i alkohol powoli zacierał wspomnienia. Tak kiedyś jak i teraz. Rozluźniał, co czyniło pogawędkę zakrapianą okowitką, coraz weselszą. Adapter przejął narrację dźwięków otoczenia i ryjąc gwoździem płytę bakielitu, emitował coraz to bardziej niepokojące dźwięki. Sięgaliśmy po klasyków gatunku. Oczywiście.


G. - Co nie jest tajemnicą na chwilę obecną, jest w planach split z kawałkiem, który buszuje tu i tam w postaci digital singla. Będzie to wydanie specjalne? W formacie 7”, kasety, czy może jednak też i CD? Co w związku z tym planujecie? Że nie wspomnę o warzonych piekielnych zaczynach pod kolejny duży materiał...

    1. - Będzie to split z radomszczańskim Morte. Co do wydania nie wiemy jaki będzie to miało format ale nie wykluczamy także kasety, wiadomo standardowo chcemy CD. Wszystko wyklaruje się w trakcie gdy dostaniemy tracki od Morte i zaczniemy szukać wydawcy.

G. - „Pieśń o szubienicy” która wejdzie na tenże materiał, ponownie nagrana, podrasowana rzekłbym, śmiga w sieci. Znikła wcześniejsza. Portal z tubą w nazwie obok klipu tej 'starej' wersji ujawniał tekst. Polskojęzyczny, łatwo więc i bez udostępnionego zapisu literowego go wyłapać i przeanalizować po swojemu. Zwłaszcza, że monumentalny, wolny, miażdżący wszystko jak walec na swej drodze, jest dość daleką odskocznią od Ashes. Inspiracje Marduk jak dla mnie są oczywiste – ultra szybko, szybko, walec, klimat i kombinacje wcześniejszych.

Hołdujecie szwedzkiej szkole black metalu i to chyba nie ulegnie zmianie.

V. - Postanowiliśmy zrobić to lepiej, gdyż nasz basista uruchomił własne studio nagrań „Shaman’s Record’s” (https://www.facebook.com/search/top?q=shaman%27s%20records). Warto też dodać że spod jego ręki wyszła min świetna płyta Odium Humani Generis „Przeddzień”. Z poprzedniego nagrania nie byliśmy zadowoleni w 100%. Tu jest inaczej. Kawałek też różni się od tego co można usłyszeć na Ashes, postanowiliśmy zwolnić, dodać tła które budują odpowiedni klimat a wręcz podbijają to wszystko. Można uznać, że trochę tworzymy jeszcze bardziej przemyślane kompozycje które ukazują trochę odmienną formę tego co gramy.

G. - No a co z tą oblubienicą o szyji smukłej niczym szubienica? Taki luźny tekst, dla odprężenia, bo i kawałek jednak nieco inny i nie pasował by do albumu, czy może jednak zmęczenie wiekiem? Nawet życiem w ogóle? Bo chyba nie jest to zapowiedź skrętu w kierunku SDBM?

V. - Żadne zmęczenie a tym bardziej pójście w stronę SDBM. O takich rzeczach nie ma mowy. Tekst to wiersz belgijskiego XIX wiecznego poety Alberta Giraud który idealnie się wpasował w klimat kawałka.


Szwendające się zazwyczaj we wszystkich kierunkach ghoule zgromadziły się dość licznie nieopodal wejścia do naszego obecnego lokum. Moulin Rouge prezentował się okazale, zwłaszcza efekty działania jego systemu obronnego, który eksterminował na różne sposoby [nie powiem jakie, bo to nie istotne z punktu widzenia tej rozmowy] co bardziej odważne osobniki, próbujące wedrzeć się na teren zakreślony linią zasieków i pola minowego. Nie ukrywam, że poczułem się bezpieczniej ze świadomością, że czas spożywania księżycówki w betonem wyściełanych pieleszach, poza kilkucentymetrowej grubości wrotami, będą zabezpieczać także urządzenia, których efektywność nieco przerażała. Ale też i myśli siłą rzeczy popłynęły w kierunku tych, których na pokładzie tej łajby już nie ma...


G. - To już 7 lat. 7 lat od kiedy powołałeś do życia Antiflesh. A skład przez ten czas ewoluował. Nie ma już na pokładzie ludzi z którymi nagrałeś demo – Chryca oraz gościnnie zaproszonego Leviatana. Ba, odeszli również i ci, którzy przewinąć zdążyli się jedynie tylko po to, by zagrać kilka sztuk, niekoniecznie dla publiczności. Co z nimi?

V. - Tak szczerze nie mam prawie z nikim kontaktu jedynie z Chrycem który porzucił grę na perkusji i zajął się jak na razie amatorsko footgrafią. Co do Leviatana grał z nami przez bardzo długi czasu na gitarze lecz niestety narkotyki i imprezowy styl życia zrobiły swoje i kontakt został zerwany, nie tylko z nami lecz także z innymi kapelami w których grał min z „Aurum Solis” czy „Grimoirum”. Jon który grał z nami na basie grywał też w Demogorgorn. Aktualnie H. Który gra z nami na gitarze udziela się także w kapelach Grób czy Necrosys, R. nasz perkusista w deathcorowej Synapsie, S. prowadzi własne studio nagrań Shaman’s Records, no a ja udzielam się w black’n’rollowym Whoregrinderze.

G. - Energia twórcza Cię w pewien niekontrolowany sposób rozrywa, bo jednak brałeś udział jeszcze w dwóch projektach (z jednym nawet i wspólnie ostatnio koncertowaliście, partycypujecie też na Underground Covenant), aktualnie masz też na boku też i jeszcze pewien band. Coś więcej na ten temat zdradzisz? Nieoficjalnie posiadana przeze mnie próbka jednego z utworów, które zapełnią pierwszy materiał, ujawnia inne oblicze black metalu. Nuta uderzająca bardziej w brudny thrash rock and rollowy klimat, nieodzownie niosący dalekie skojarzenia z mutacją Venom, Motorhead i Sodom.

V. - Nie lubię siedzieć w miejscu więc stąd mnogość pomysłów / festów w których biorę udział, etc. Tak, drugi projekt to w ogóle inne brzmienie. To mieszanka Carpathian Forest z rock’n’rollem w stylu Motorhead z tym brudnym brzmieniem i syfem panującym wokół.


Kontrast wnętrza Moulin Rouge urzekał luksusem, którego na zewnątrz nie uświadczyliśmy w trakcie podróży. Beton chronił, ale w swych trzewiach był niewidoczny, bo przytulnie skomponowany wystrój wnętrza maskował go całkowicie. Ciągnące się za horyzont (mikrohoryzont ograniczony dostępem sztucznego światła pomieszczeń goszczących niegdyś rozmiłowanych w garderobie spod igły Hugo Boss'a jegomości) regały eksponowały pełne dyskografie naszych muzycznych bohaterów na przeróżnych nośnikach. Fotele coraz zachłanniej wchłaniały rozluźnione ciała. Na twarzach gościły radosne uśmiechy, co było zapewne efektem trawionych przez żywioł w molochu kominka pniaków jak i ciepła wewnętrznego płynącego z odkorkowanych dzbanów okowity i napełnianych co jakiś czas kielichów. A rozmowa toczyła się swoim torem.


V. - Tak jak wcześniej wspomniałem, udzielam się w black’n’rolowym Whoregrinderze którego materiał wyjdzie w 2021. Powoli szykuje też materiał na pełniaka. Muzyka jest zgoła inna, miała być z założenia brudna pełna syfu jazgotu i skoczna. Kapela H. - Grób, nagrywa drugie demko. Z tego co mi wiadomo teraz szykują się do wypuszczenia czegoś z Necrosys. Co do Synapsy, to nie wiem co mają w planach. Za to zachęcam do korzystania ze studia https://www.facebook.com/shamansrecords które prowadzi S. Spod jego ręki wyszło min bardzo dobrze przyjęty album Odium Humani Genris – Przeddzień czy Demo Grobu – California Vomitoria.


Czas pogawędki umilała coraz śmielej tańcująca w żyłach czarodziejka gorzałka, spływająca z jakby nie mogących wyschnąć, przepastnych studni dzbanów-niedopojów. Ale i dźwięki kolejnych wydawnictw o których na bieżąco przed chwilą dyskutowaliśmy, odtwarzane to z płyt CD a to z taśm magnetofonowych, zastąpione zostały klasykami. Oczywiście, że musiałem poddać torturom igły gramofonu tym razem kamień milowy norweskiej (i nie tylko sceny), a więc De Mysteriss Dom Satanas kultowego Mayhem. Ale skoro o MayheM mowa...

G. - No to wróćmy do początku. Początkiem jest demo. Jakże ono mi się, z tego co już wiesz, kojarzyło z klimatem DMDS. A paradoksem jest, co z kolei ja wiem, że tej płyty raczej za wysoko nie cenisz, jako i dorobku Norwegów..

V – Nie o to chodzi że nie cenię DMDS, album jest świetny, klimatyczny i robi wrażenie, lecz (zawsze musi być lecz) bardziej sobie cenię Ordo Ad Chao. Ten prowizoryczny chaos który tam panuje, brzmienie które to dopełnia i niekiedy chore riffy są przeze mnie uwielbiane.

G. - In Hell of Ice bardzo kojarzy się fragmentami partii wokalnych z manierą Attili właśnie z okresu De Mysteriss...

V. - Co do Attili uważam go za genialnego wokalistę, który bez wysiłku robi rzeczy, przy których inni, mówiąc kolokwialnie zesrali by się, może stąd też i inspiracje wokalne, które przebiegają przez wszystkie kompozycje.

G. - Płodnośc Antiflesh po okresie hibernacji wzrosła znacznie, bo następca Ashes jest w fazie kompozycji. Czego należy się spodziewać? Będzie to bezpośrednia kontynuacja wypracowanej stylistyki, czy też czeka nas rewolucja? A może wyważona progresem nabywania umiejętności ewolucja?

    1. - Zamiast „wyważona progresem umiejętności ewolucja” nazwał bym to „dobraniem odpowiednich ludzi którzy wiedzą co mają robić”. Kompozycje są cały czas w fazie przerabiania, dobierania odpowiednich środków do nich, tworzenia tła, chórów, wokali etc. Z początku myślelismy o 10 kawałkach na płytę lecz aktualnie pozostało 8, w tym jeden cover Judas Priest, jako nasz hołd legendzie. Co do albumu, to będziemy chcieli uzyskać miażdży efekt na poziomie „Ordo ad chao” MayheM. Podobne pojebane riffy, pokręcone.

Wywołano wilka z lasu. Nieodzownym się stało sięgnięcie po vinyle z półki z napisem „klasyka i kvlt!”. Skoro wspomniał o Judasach, czarny placek z żyletą na okładce rozpoczął swój cykl obrotowy w paszczy adaptera, a w kolejce przecież czekał Bathory i nie tylko.


G. - Cover Judas Priest? Zdradzisz jaki konkretnie?

V. - Niestety nie. Wszystko w swoim czasie.

G. - Wspomniałeś o coverze, jako o hołdzie dla legendy. Wieńcząc zatem oficjalną część tej pogadanki, powiedz, którzy wykonawcy ukształtowali gust muzyczny i popchnęli ku metalowemu szaleństwu? W konsekwencji, co najczęściej trafia do domowego odtwarzacza? Które płyty uważasz za tzw. „kamienie milowe”, no i co z nowości wydawniczych zafascynowało na tyle, że warto to polecić innym?

    1. - Hmmmm, z wykonawców którzy w jakiś sposób ukształtowali mój gust muzyczny na pewno wymienił bym Pink Floyd – niesamowity klimat i kompozycje które towarzysza muzyce. Christ Agony – pierwsze mocniejsze granie i fascynacja. Judas Priest – komentarz zbędny. Behemoth – Thelema 6 płyta która mnie zmiażdżyła, precyzja szybkość agresywność. Co do nowości rzadko słucham a wręcz nie polecam każdy ma inny gust i nie mieszam się w to ale z płyt które lubię ostatnio słuchać a wyszły, można uznać dość niedawno : Bythos – The Womb of Zero, AC/DC – Power Up – nadal mają to coś w sobie co sprawia że tą muzykę słucha się z uśmiechem, można też wymienić Advent Sorrow które bardzo często nie schodzi z odtwarzacza. Z niecierpliwością czekam także na nową płytę Arkhon Infaustus, Carpathian Forest czy The Ugly.


Miło się gaworzyło, ale przecież nie tylko o tym, co powyżej streszczone. Nie czas i miejsce referować całość, bo gdy nastał świt, każdy powędrował w swoją stronę. Ja wklepać sklecone na szybkiego krwią zombiali notatki, wprost z notesu do komputerowej pamięci. Vomitor pewnie by dalej coś komponować. A stwory jak łaziły tak łażą.











1 Azazel livestream show 30.10.2020 at Steelchaos 2020, Satanachia live from Mänttä-city.


niedziela, 24 lutego 2019

WARFIST Grünberger


Wzniósłszy zakutą w blaszaną rękawicę łusek i ogniw pancerną pięść wojny, uśmiechnięty sardonicznie Pan Satyros, skrzesał w blasku wschodzącego Słońca iskrę budzącego grozę spokoju. Wiecznego spokoju. Zrzuciwszy szaty i pancerz, zasiadł wygodnie na stosie czaszek, by sięgając po gąsior lokalnie pędzonego wina, spojrzeć na oplatany rosnącymi wężami płomieni krajobraz Winnego Grodu... Mihu, dzierżąc niepodzielnie w kosmatej łapie swą marszałkowską buławę lidera, od samego poczęcia tego niepokornego tworu, poprzez półtorej dekady poronił kolejne płody muzycznego rozbestwienia, pośród których ostatni bękart, utrzymany w rozhasanym klimacie piwskiem zalanego wujaszka Toma i nieśmiertelnego Sodom - czyli wreszcie trzecia pełna płyta o swojskim tytule „Grünberger”, już właśnie rozrywa macicę niebytu i wylewa się w ilości kilku setek ku jak najbardziej materialnej gardzieli chętnych do defloracji odtwarzaczy CD. Zaprzyjaźniwszy się dość konkretnie z Satyrem, który konsekwentnie jako coroczny vip cyklu imprez winobrania mających miejsce w Grünbergu, również wypełnia swym sprośnym uśmiechem ostatnie okładki kolejnych krążków, zerka z podobnym uśmieszkiem z fotki zdobiącej booklet, zmajstrowanej gdzieś w piwnicznych podziemiach byłych składnic wina, emanując poczuciem świadomości mocy płynącej z każdej nuty wypełniającej nośnik. Klasyczny, brudny i rozpuszczony w niepohamowanej furii thrash metal powrócił z tryumfem już dość dawno temu na sceniczne dechy, co owocuje kolejnymi hordami, spośród których Warfist jak dotąd jest może mniej znany, to chyba jednak tym CD (chuj wie, bo może pojawi się też tasiemiec lub placek?) w odorze przepoconych skór i wytartych pasami amunicyjnymi dżinsów wdrapie się na wyższe, należne miejsce wśród Panteonu dzikusów i koncertowych zadymiarzy. Spoconymi, dość dawno nie mytymi a i do tego przerzedzonymi kłakami napierdalając w podscenicznym amoku lub w domowej zawierusze przerabiającej salonik ze sprzętem HI-FI w drzazgi, należy oddawać należny hołd tej płycie. Oddawać, bo usiedzieć przy niej na dupie jakoś jest trudno. Żywioł, który nie ogranicza się do nawalanki, po prostu mobilizuje układ nerwowy by mięśnie utrzymujące stertę przesiąkniętych alkoholem kości puścić w tan. Melodie spływające z gryfu wiosła, któremu akompaniuje pierdzące, wybijające potężniejsze jebnięcia basisko wespół z umiejętnie dewastowanym zestawem, mimo w chwili obecnej jedynie dwuosobowego składu, sprawiają wrażenie idealnie zsynchronizowanej hordy trzech złoczyńców, co zważywszy na klasykę gatunku – wystarczyć powinno. Jak kiedyś ktoś znaczący dla sceny wspomniał, gdy w zachwycie podczas każdego gigu namiętnie coverował Sodom, Venom czy Motorhead - „trzech skurwysynów w klasycznym składzie na scenie wystarczy”. I tak to jakoś pasuje idealnie do przypadku, bo gdy gitara czyni swoje, rznąc rdzawymi zębiskami riffów narząd słuchu a sekcja rytmiczna nie zasypiając gruch w popiele, nie zabawia się w bycie smutnym podkładem dla cudzych popisów lecz daje własne, sprawnie i kreatywnie kreśląc swe partie. Nieskończone studnie dźwięków emitują w eter miażdżące echo, pośród których nie ma bezsensownych pustych plam ciszy lub zlewających się w niezrozumiałą papkę kakofonii nakładanych bezsensownie na siebie ścieżek namnożonych niczym parzące się na wiosnę kocury. Ten materiał będzie brzmiał na koncercie zawsze idealnie, bo jest do odegrania bez pomocy żadnych pudełek na 220 czy 380 volt, tylko czysty rock and roll. A co ja tam pierdolę, nieczysty jak dupa szatana black thrash metal! No to Grunbergczycy – pijcie z Diabłem to piekielne wino!